wtorek, 23 września 2014

lekcja polskiego - gumiklyjzy



Dziś po raz kolejny udowodniłam, że czynność tłuczenia bitek wołowych ma zbawienny wpływ na ludzką psychikę. 

Zanim przystąpiłam do wyżej zaanonsowanej czynności, nerwy miałam zszargane, a zęby zaciśnięte, wcale, a wcale nie pomogła mi poranna sesja jogi relaksacyjnej, wciąż wszystko we mnie wrzało, ba! kipiało nawet i wylewało się na świat niepohamowaną kaskadą złości, wyrzutów i niezadowolenia. Często jestem boginią mojego domowego ogniska i z uśmiechem, a'la Martha Stewart wykonuję wszelkie czynności codzienne. Dziś czułam się nie boginią lecz kurą jakąś, wściekłą kurą dziobiącą, której uśmiech jest obcy i zadowolenie z okalającego przybytku przez myśl jej nie przechodzi. Potrzebowałam mięsa, rzucanie mięsem niewiele daje - to wiem, za to jego ubijanie jak najbardziej kojący ma wpływ na samopoczucie. Nie bacząc więc na pierwsze wichry jesieni pognałam co tchu po udziec wołowy, reszta, wiedziałam, że przyjdzie sama, gdy utłukę mięso na bitki cieńsze niż pergamin. Skoro rozprawiłam się z ostatnim kawałkiem wszystko złe ze mnie zeszło i tak jak sądziłam zrodził się pomysł na to co dalej… - pomysł na gumiklyjzy!!! W moim domu ich nigdy nie było, nawet moja Babcia, która z lubością adaptowała na potrzeby rodzinnego stołu smakołyki podpatrywane u innych nigdy nie zaserwowała mi klusek śląskich. Ja robiłam je zaledwie kilka razy w życiu, ale jako, że moje dzieci miłością zapałały do nich ogromną podczas naszej czerwcowej wizyty w Katowicach postanowiłam gumiklyjzy przysposobić na stałe.
Dziś mi wyszły perfekcyjne! Zrazów zawijać mi się nie chciało, choć one byłyby tu najbardziej na miejscu, zrobiłam bitki a'la zrazy, bez owijania - boczek, ogórka i cebulę wrzuciłam luzem do sosu.   Modrej kapusty nie robiłam, bo tę celebrować będę zimą, dziś mięsu i gumoklejzom asystowała fasolka szparagowa od Państwa Majlertów.


składniki na kluski:

1 kg polskich ziemniaków - u mnie odmiana Lord, nie powinny być to odmiany nazbyt kleiste, 
mąka ziemniaczana, 
1 jajko od zadowolonej z życia kurki,
sól 


składniki na bitki:

0,8 kg udźca wołowego,
3 łyżki mąki,
ziele angielskie - kilka ziaren, 
50 g boczku wędzonego,
3 suszone grzybki,
1 duża cebula,
dwa listki laurowe,
4 małe korniszonki, 
sól, 
pieprz, 
świeży majeranek opcjonalnie

Ziemniaki po ugotowaniu należy ostudzić i ugnieść dokładnie, albo przecisnąć przez maszynkę. Przygotowane puree rozpłaszczyć w naczyniu, i wyjąć jedną z czterech jego części. Pozostałą pustą ćwiartkę uzupełnić należy mąką ziemniaczaną.  Do całości wbić jajo i wyrabiać, aż masa będzie jednolita i ładnie odchodząca od rąk. Potem wystarczy już jedynie uformować kuleczki wielkości orzecha włoskiego i w każdej zrobić wgłębienie a kluski ugotować w osolonej wodzie przez 2 minuty od wypłynięcia.

Udziec wołowy kroimy na plastry o szerokości mniej więcej 1 cm, po skumulowaniu całej mocy w przedramionach należy uderzać w nie za pomocą tłuczka tak długo, aż ujdzie z nas cała zła energia. Gdy doświadczymy już katharsis, trzeba osolić mięso, obtoczyć w mące i przełożyć na rozgrzany na patelni olej. Smażyć trzeba będzie partiami, bo mięsa jest sporo. Na sam koniec, gdy już wszystkie mięsne kąski będą zrumienione na tę samą patelnię wrzucamy drobno posiekaną cebulę, pokrojony boczek, listki laurowe oraz grzyby. Po podsmażeniu wkładamy tu wszystkie bitki, zalewamy wodą, doprawiamy solą i pieprzem i czekamy blisko godzinę, aż na wolnym ogniu mięso zmięknie. Na sam koniec dosypujemy pokrojone drobno korniszony i nieco świeżego majeranku.


Aż dziw bierze, że nie mam nic ze Ślązaczki bo danie mi wyszło pierwszorzędne.





czwartek, 18 września 2014

wężymord po polsku - przepyszny brzydal


Skorzonera to dziwne zjawisko - wygląda zupełnie niepozornie, powiedziałabym nawet, że zniechęcająco - niczym korzeń jakiejś rabatowej byliny, ciemna skórka sprawia wrażenie umorusanej w ziemi. Jest brzydka i imię ma zupełnie dziwaczne S-K-O-R-Z-O-N-E-R-A, gdzie 'rz' czyta się rozłącznie, wiedząc to z dwojga złego wolę używać nazwy alternatywnej 'wężymord' - skadinąd też niezbyt wdzięcznej. W kuchni staropolskiej wężymord był poważany, szczególną popularnością cieszył się w XIX wieku, dziś powraca do łask. Od jakiegoś czasu ów dostępny jest w Gospodarstwie Państwa Majlertów i dziś mimo pewnej obawy, zakupiłam kilka korzeni, w nadziei, że mi zasmakują. Przygotowałam je najzwyczajniej, po polsku, chociaż można z nimi różne cuda wyczyniać - zapiekać przecierać, nurzać w sosach rozmaitych. Spodziewałam się, że korzeń będzie włóknisty, miło zaskoczyła mnie cudowna, mięciutka, rozpływająca się konsystencja wężymordu i mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że nazywanie go zimowym szparagiem jest w pełni uzasadnione - wężymord to arystokrata - w brzydkim wierzchnim okryciu, ale bezsprzecznie arystokrata! Wbrew podejrzeniom nie ma nic z pietruszki, smakuje nadzwyczajnie i zaskakująco delikatnie. Będę kupować i serwować z rozkoszą!!




składniki:

0,5 kg wężymordu
łyzka soli,
łyzka cukru,
łyżka masła, 
bułka tarta

połówka cytryny do wstępnej obróbki


Wężymord obrać należy ze skórki, założywszy przedtem jednorazowe rękawiczki, bo paskudzi ręce kleista substancją. Następnie obrane, bielutkie korzonki wrzucić warto do miseczki z wodą i sokiem z cytryny by nie ściemniały. Tak przygotowaną skorzonerę gotować należy w osolonej i pocukrzonej wodzie przez kwadrans- do 20 minut. Po wyłowieniu zaś potraktować bułką podsmażoną z masełkiem.