niedziela, 30 czerwca 2013

sandacz na kremowym sosie ze szczawiu


Smażony mintaj, wędzona makrela i puszkowany tuńczyk - tak na pierwszy rzut oka wygląda TOP 3 najchętniej kupowanych ryb w Polsce. Mintaj by trafić na nasz stół ma kawał drogi do przebycia, gdyż poławiany jest w północnych morzach Pacyfiku, z tego też powodu kupić go możemy wyłącznie pod postacią mrożonych płatów. To bodaj najczęściej smażona ryba w naszym kraju, główny bohater piątkowych jadłospisów w wielu polskich domach, szkolnych stołówkach i wczasowych jadłodajniach, czołowa postać polskiej ryby po grecku, pulpetów rybnych i faszerowanej ryby w galarecie.

Makrela jest na tyle wpisana w polski krajobraz kulinarny, że wielu kojarzy ją z Bałtykiem, tymczasem poławia się ją w Atlantyku. Pasta z makreli to w kraju nad Wisłą śniadaniowy evergreen, przy czym w każdym domu znany jest ten najlepszy na nią sposób...

Karp jest co prawda wymieniany wśród popularnych i lubianych ryb polskich, ale poza okresem bożonarodzeniowym nie łatwo go dostać, mam zresztą wrażenie, że niespecjalnie o niego zabiegają. Dorsz i pstrąg wiodą prym wśród chętnie kupowanych polskich gatunków, no i śledź ale ten najczęściej w postaci już przetworzonej.




Dłuższy czas poszukiwałam miejsca z dobrymi rybami stąd i stamtąd, takimi, które sprzedawane świeże są świeże naprawdę, i takimi mrożonymi, które po rozmrożeniu będą jakości właściwej. Wygląda na to, że w końcu znalazłam swoje źródło. Na pierwszy ogień poszedł sandacz.
Smażona ryba najbardziej smakuje mi w Borach Tucholskich, w domu stawiam na bardziej niebanalne na nią sposoby, lubię ją piec, zawijać, opiekać w folii, pergaminie i zestawiać z ciekawymi dodatkami. Moją myśl od kilku tygodni zaprzątał pewien przepis znaleziony na stronie o!kuchnia był niezwykle kuszący gdyż nakazywał zestawić rybę ze szczawiem. Szczaw jak wiemy kwaśny jest i wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że z rybą mu dobrze będzie.




składniki, porcja dla 2-3 osób w zależności od apetytów:

filet z sanadacza 400 g,
olej rzepakowy,
sól,
jedna młoda cebula,
łyżka masła
dwie porządne garści szczawiowych liści,
szklanka śmietanki kremówki,
ząbek czosnku,  
koperek, 
pieprz drobno mielony


Rozmrożoną rybę kroimy na mniejsze kawałki, solimy i  smażymy z obu stron na patelni grillowej z niewielką ilością oleju. W tym samym czasie na drugiej patelni przygotowujemy sos. Cebulę kroimy drobno i wrzucamy na rozgrzane masło, szczaw kroimy na cieniutkie wstążki i dorzucamy go do cebuli, szybciutko zalewamy całość śmietanką, przyprawiamy solą, pieprzem i dorzucamy pokrojony w cieniutkie talarki czosnek. Czekamy aż smaki się 'przejdą' a sos zredukuje, po około 5 minutach dodajemy rybę i pod przykryciem dajemy całości kolejne pięć minut. Drobno posiekany koperek dodajemy po zdjęciu całości z gazu.





Długi czas ryba na pierzynce z porów była moim numerem jeden, jednak od wczoraj o pierwsze miejsce na pudle walczy z nią sandacz na kremowym sosie szczawiowym. Nie mam słów by opisać jak pyszne jest to połączenie.
Przepis jest tym bardziej ciekawy, że pozwala na wdzięczne skorzystanie z dobrodziejstw zielonych liści, które zwyczajowo zawsze kończą w zupie. Nowa metoda na szczaw jest genialna!!!

Polecam Wam ogromnie rybę ze szczawiem serwować, póki czas :)
Jednocześnie mam prośbę, podsyłajcie mi swoje ulubione pomysły na rybę,  jedno miejsce na moim pudle wciąż pozostaje nieobsadzone!



niedziela, 23 czerwca 2013

skandynawski tort kanapkowy - w sam raz na imprezę



Moja wiedza z zakresu kuchni skandynawskiej jest bliska zera. Mizerny obraz zbudowany jest na kompromitującej bazie: kulek mięsnych - nota bene przeze mnie nigdy niesmakowanych, które z wyjątkowym upodobaniem zamawiają entuzjaści szwedzkiego designu... Wieść niesie, że w północnych krajach, poza wspomnianymi kulkami, jada się także renifery, jest suchy chlebek z wypustkami i leżakujące, znane na całym swiecie - głównie z opowieści - długo leżakujące śledzie. Jest też szwedzki stół i znakomity gravlaks. I to by było na tyle mojego pojęcia.





Dziwny jest ten wiedzy brak, skoro Skandynawię i Polskę zaledwie Bałtyk oddziela. Wielokrotnie bulwersowało mnie postrzeganie kuchni polskiej przez pryzmat pieroga, wzglednie żuru (przy całym mym uwielbieniu dla nich), a tymczasem podobną ignorancję sama wykazuję wobec kuchni z sąsiedztwa. Dlatego dziś nie będzie o naszej rodzimej, ani o włoskiej, ani o hiszpańskiej wcale, lecz o skandynawskiej właśnie i będą same ochy i achy wypowiadane w jej kierunku.  Jak się okazuje, wbrew stereotypom - Skandynawowie mają niemałą fantazję, nikt bowiem poza nimi nie wpadł na jakże genialny pomysł tworzenia wytrawnych tortów. Mnie ujęli tym daniem, zobaczyłam je poraz pierwszy co prawda na jednym z polskich blogów, ale gdy wpisałam w wyszukiwarkę magiczne słowo smӧrgåstårta a następnie jego fiński odpowiednik voileipakakku na ekranie otworzył się przede mną świat rozkoszy ziemskich. Postanowiłam wykonać ten skandynawski specyfik w trybie pilnym i misternie go ozdobić zgodnie ze sztuką. Zabawy było co niemiara.




Niestety w polskich sklepach nie dostaniemy blatów z pieczywa pod ten specyfik, musimy więc posłużyć się najzwyklejszym chlebem tostowym lub jak ja, wykonać owy podkład samodzielnie. Tort kanapkowy jest wprost idealną opcją na imprezę, można go podać w całości by każdy ukroił sobie porcję, lub poporcjować go wcześniej. W każdym przypadku będzie bardzo malowniczo i niestandardowo.
Voileipakakku daje wiele możliwości, różne mogą być kształty, bardzo bogate mogą być nadzienia, wierzchnie ozdoby zaś mogą być rozlokowane w artystycznym nieładzie, albo w geometrycznym porządku. Tort kanapkowy jest fajnym zamiennikiem dla kanapek - sprawdzi się np. na festynie rodzinnym w szkole, albo na dużej domówce. Ile to razy szykując blisko 100 sztuk mini-kanapeczek na imprezę, zdarzyło się, że pierwsi goście nakryli mnie - zupełnie nie wyszykowaną - na układaniu rzodkieweczek, krojeniu serów i im podobnych czynnościach dekoratorskich. Tort kanapkowy pozwoli nam uniknąć takiej sytuacji, gdyż zrobimy go dzień wcześniej. Bezpośrednio przed imprezą ozdobimy wierzch i pokroimy go na porcyjki, a gdy goście przyjdą będziemy piękni, pachnący, zrelaksowani i bardzo zadowoleni.
Blat wykonałam bazując na przepisie na chleb na tang zhong. Nie zmieniłam tu nic, poza formą, która tym razem była kwadratowa. Wystudzone ciasto pokroiłam na trzy blaty - podobnie jak kroi się biszkopt.
Nie będę podawać dokładnych proporcji, w torcie kanapkowym nie ma reguł, dlatego jest taka frajda przy jego robieniu. Moja wersja jest zachowawcza ze względu na dzieci, dominuje tu masa serowa, delikatnie przełamana kilkoma dodatkami.
Pierwsze piętro stanowi:
ser biały zmiksowany z odrobiną świeżo startego chrzanu
plastry łososia wędzonego
plastry awokado skropione cytryną
a drugie piętro wypełnia:
pasta jajeczna z koperkiem,
ser biały z czerwoną papryką
Całość wysmarowałam majonezem zmieszanym z jogurtem, lepszy byłby z pewnością ten pierwszy z białym serem, jednak niestety zabrakło go tym razem. Tort spędził noc w lodówce, a majonez stracił swój ładny kolor, niemniej obyło się bez uszczerbku dla smaku. Wierzch ozdobiłam tuż przed podaniem.



Było pysznie i choć zdaję sobie sprawę, że smӧrgåstårta nie stanowi o kuchni skandynawskiej, bardzo mnie zachęciła by zapoznać się bliżej ze smakiem północy.


poniedziałek, 17 czerwca 2013

sałata z truskawkami i bryndzą na grzance


Są takie połączenia, których unikać należy jak ognia. Gdy popijemy na przykład cudownie aromatyczny Roquefort czerwonym, wytrawnym winem zafundujemy sobie wątpliwe doznania smakowe, gdy połączymy piwo z tortem też nie będzie fajnie, pierścienie kalmarów zapijane gęstym koktajlem ze śmietany i truskawek mają prawo smakować tylko kobietom w ciąży (przypadek własny). Są jednak także takie smaków mariaże, których składowe stanowią o sobie wzajemnie, pięknie się uzupełniają, podkreślają walory towarzystwa. Pomidor i bazylia, rzeczony Roquefort i Sauternes,  dynia i szałwia, ziemniak i koperek, szparag i szynka - długo by wymieniać.  Mówię o tym nie bez kozery, wszak jakiś czas temu odkryłam całkiem przez przypadek, że truskawka kocha się z bryndzą. Jest to połączenie być może nieoczywiste ale wyborne, dlatego, gdy tylko nastaje sezon truskawkowy raczę się tym wdzięcznym zestawem bez końca. Dziś był nasz pierwszy wspólny raz w tym roku, przewyborny zresztą gdyż uzbrojony dodatkowo w solidny oręż zielonych liści prosto z pobliskiej grządki. 

Czy wspominałam już o tym, że uwielbiam czerwiec?





składniki:

kilka liści sałaty rzymskiej,
kilka listków szpinaku sałatkowego, 
kilka listków endywii,
kilka dorodnych truskawek przekrojonych na pół,
ocet balsamiczny, 
dwie kromki białego pieczywa, 
bryndza do wysmarowania grzanek

W kwestii wykonania - należy ułożyć zielono-czerwone składowe sałatki w taki sposób by i nasze oczy mogły się najeść, a następnie delikatnie polać wszystko octem balsamicznym. Na patelni grillowej opiec pieczywo z jednej strony a tuż po zdjęciu z ognia posmarować je bryndzą. Grzanki z serem dołączyć do reszty i zacząć ucztowanie.

Nie będę się dziś dłużej rozpisywać, mam tylko szczerą nadzieję, że Ci, którzy bryndzy z truskawką nie łączyli do tej pory uczynią to niebawem a potem czynić będą co sezon przez długie lata z rozkoszą 
; )


wtorek, 11 czerwca 2013

krokiety jajeczne z niespodzianką - póki sezon szparagowy trwa!




Sezon ma to do siebie, że raczy nas obfitością, co roku nasycamy się kolejnymi specjałami na tyle, byśmy przez kolejne pory roku nie zatęsknili do nich zbytnio. Opychamy się więc do nieprzytomności młodą kapustą, truskawkami, bobem, czereśniami, pomidorami malinowymi, słodką kukurydzą, grzybami z lasu itd. Mnie osobiście po każdym takim urodzaju wydaje się, że już nigdy przenigdy nie tknę tych darów pól, sadów i lasów ale gdy przychodzi co do czego zawsze im ulegam w kolejnym roku... Raz jeden zdarzyło się, że urodzaj spowodował moją długotrwałą awersję do jednego z darów lata. Miałam lat może 8, może 10 i na działce u ludzi, których dziś zupełnie nie kojarzę objadłam się agrestem. Był wysyp owoców i gospodarze błagali by jeść ich jak najwięcej. w następstwie tych próśb kilka godzin spędziłam na oskubywaniu krzaczków, a owocowy inwentarz trafiał wprost do mojej paszczy. To był mój ostatni raz z agrestem, zdarzyły mi się sympatyczne spotkania z dżemem agrestowym ale w świeżej postaci nie zjadłam go potem nigdy, choć minęły już ponad dwie dekady.

W tym roku, można by przypuszczać, że szparagi mi zbrzydną, bo jem ich mnóstwo, znacznie więcej niż w latach ubiegłych. Serwuję je bez dodatków, z dodatkami, z ulubionym pecorino, łączę je w sprawdzone lub całkiem niekonwencjonalne zestawienia. Tym razem pomyślałam, że je zawinę i to wcale nie w szynkę parmeńską, co nasuwa się w pierwszej kolejności, lecz w polski krokiet. 





Szparag doskonale wypada w towarzystwie jaj, lubię go też jako farsz do pierogów w silnej asyście koperku, dlatego owe trio zamknęłam w krokiecie. Chciałam by wyglądał wyjątkowo ładnie, dlatego do rozmąconego na panierkę jajka dodałam kilka szczypt kurkumy. Otoczka była złota jak nigdy!! Patent wart polecenia :)

Przepis na naleśniki część ma opanowany a część podobnie jak ja, zawsze robi ciasto na oko, czyli do uzyskania satysfakcjonującej konsystencji... u mnie dziś były:


dwa jajka ekologiczne,
mniej więcej szklanka mąki,
 mniej więcej łyżeczka cukru, 
 mniej więcej 1/3 łyżeczki soli, 
łyżka oleju, 
mniej więcej pół szklanki mleka,
mniej więcej pół szklanki wody,


do farszu natomiast użyłam:
3 jajka ugotowane na twardo, 
garść siekanego koperku,
3 łyżki białego, krowiego twarożku 
sól, 
pieprz drobno mielony,
 pęczek zielonych szparagów

 + na panierkę:
1 jajko,
bułkę tartą, 
dużą szczyptę kurkumy, 
olej rzepakowy do smażenia


Smażymy naleśniki, a w trakcie odwracania kolejnych sztuk przygotowujemy farsz. Ugotowane na twardo jajka ugniatamy widelcem z serem białym, koperkiem, solą i pieprzem. Szparagi gotujemy w osolonej i posłodzonej wodzie przez 3 minuty. Wyławiamy. Na naleśniki wykładamy  farsz jajeczny, a centralnie na nim szparag bez główki, 2 główki wetkniemy w krokiecik po jego przekrojeniu, by było jeszcze ładniej. Zawijamy delikatnie naleśnik od strony szparagowych szczytów a następnie zawijamy równolegle do położenia szparaga. Tak przygotowany pakunek maczamy w jajku z kurkumą, obtaczamy w bułce tartej i smażymy z każdej strony na złoto.



Naleśników usmażyłam 10, z czego 3 zostały przetworzone na krokiety, nie byłam bowiem pewna co wyjdzie z tego eksperymentu i na ile będzie zjadliwy. Był bardziej niż zjadliwy, następnym razem cały pakiet naleśnikowych placków pójdzie na krokiety. Bardzo lubię farsz jajeczny, szparag jest tu ciekawym i chrupiącym urozmaiceniem. Aby danie wypadło należycie nie wolno żałować jajecznej masy, w mojej wersji na każdy krokiet przypada jedno jajo i 2 szparagi, podałam je przekrojone by uwydatnić ich ciekawe wnętrze i ułożyłam na kopczyku z gotowanych szparagów. 
Polska, lubiana przeze mnie forma zyskała nowy, bardzo fajny wymiar. 
Zapraszam entuzjastów krokietów, tudzież szparagów :)

wtorek, 4 czerwca 2013

rolada z cukinii a w środku kwiaty, które kocham



Z miłością bywa różnie. Zdarza się, że nim pokochamy musimy przywyknąć, nabrać przekonania, na wstępie się zaprzyjaźnić, bywa też, że miłość jest nam dana z urodzenia i wpisana w nasz byt z góry, bywa też tak, że nas obezwładnia, rzuca na kolana, determinuje nasze jestestwo w jednej chwili i nie pozwala myśleć o niczym poza przedmiotem swego pożądania. Wszystkie te miłości są piękne, ja dziś pozwolę sobie na lekko ekshibicjonistyczny opis pewnej historii miłosnej, która zawładnęła moim życiem bez reszty ubiegłego lata.




Wakacyjne miłości potrafią nieźle namieszać w życiorysie, wiadomo. Z późniejszym obiektem mojego uwielbienia zapoznała mnie Amber, przyznam, że trzeba było mnie swatać, wszak ów do pewnego momentu mijałam zupełnie beznamiętnie, ignorując, nie zaszczycając choćby jednym spojrzeniem. Któregoś dnia przyszło nam stanąć twarzą w twarz, konfrontacja ta obudziła mą ciekawość na tyle, że zarządziłam małe randez vouz przy kolacji i to był ten moment!!! Stało się! Uczucie nieskończonego uwielbienia wybuchło we mnie z siłą tak ogromną, że w kolejnych dniach moja wyobraźnia stała się ograniczona jedną dominującą myślą - kwiat cukinii widziałam wszędzie, chciałam być z nim przy każdym posiłku, szybko zapoznałam go z rodziną i ze znajomymi - wszyscy go polubili, wiedziałam jednak, że wspólne, beztroskie bytowanie skończy się wraz z sezonem. Wspominam mój zeszłoroczny romans dlatego, że właśnie cukinia zaczęła kwitnąć i wraz z pierwszymi dostępnymi w sprzedaży kwiatami obudzona została we mnie ta sama namiętność, która mną targała ubiegłego lata. Całe szczęście mamy czas na wspólne szleństwa do końca września.
W Polsce kwiaty cukinii są mało popularne, zdaję sobie z tego sprawę, warto pytać o nie bezpośrednio u prodcentów warzyw, bo w dużych sklepach próżno ich szukać. Poza zeszłorocznym przepisem, który był gwiazdą na niejednym grillu i imprezie u mnie w domu, poszukam w tym roku innych pomysłów na kwiaty, Włosi znają ich przecież całe mnóśtwo. Dziś postawiłam na spontaniczną, ale bardzo pyszną improwizację. Sami rozumiecie, gdy widzicie się po dłuższej przerwie z obiektem swej nieskończonej tęsknoty nie ma czasu na kalkluacje, liczenie, odmierzanie - człowiek od razu przystępuje do rzeczy. Stała się więc rolada. Cudowna, malownicza, przepyszna i pełna cukiniowych kwiatów!




składniki:

2 spore cukinie,
pół opakowania koziego twarożku naturalnego - 100 g,
małe opakowanie ricotty,
garść płatków migdałowych,
garść bazylii, 
4 kwiaty cukinii - u mnie egzemplarze męskie z mini cukinkami,
6 pomidorów suszonych z zalewy,
sól



Cukinie myjemy i kroimy w plastry o grubości 0,5 cm. Układamy je na patelni grillowej delikatnie potraktowanej oliwą i czekamy aż z grillowanej strony pojawią się wyraźne prążki, wówczas powtarzamy czynność z drugiej strony. Odkładamy do wystygnięcia i bierzemy się za przygotowanie farszu. Kwiaty cukinii wraz z mini cukinkami kroimy bardzo drobno, podobnie traktujemy bazylię i pomidory z zalewy (w moim przypadku żałując ogromnie, że nie są to pomidory własnej produkcji, zrobione w zbyt małej ilości ubiegłej jesieni...) Krajankę kwiatowo-warzywną łączymy z serami, solą i płatkami migdałów, po czym mieszamy z namaszczeniem, by składniki się ładnie rozeszły.
Przygotowujemy arkusz pergaminu na którym układamy w szeregu ugrillowane plastry cukinii, następnie wykładamy na nie całość farszu i zawijamy, dociskając do rolady arkusz papieru. W takim pakunku solidnie ściśniętą roladę należy pozostawić w lodówce na około 3 godziny. Po tym czasie będzie dostatecznie zwarta by ją pokroić i zaserwować w formie ukwieconej przystawki. 



Jest szałowa!!! Namawiam Was na ten romans z kwiatami :)