Przestrzeń międzybasenowa zapełnia się, z każdą chwilą przybywa nowych entuzjastów słonecznej kąpieli, na drewnianej kładce rechoczą nastoletnie urlopowiczki, chłopcy w jaskrawych strojach z hotelowym logo krążą między leżakami by zachęcić do udziału w porannym aerobicu, włoskie dzieciaki co i rusz wskakują do lodowatej wody ochlapując leżące w pierwszym rzędzie panie. W powietrzu unosi się przyjemna woń kremu do opalania, który z niebywałym pietyzmem matki wsmarowują w drobne brzuszki, nóżki i ramionka swych pociech. Przepiękna Hiszpanka z mojej prawej czyta, facet z lewej, władający cudownym oxfordzkim angielskim, odstawiwszy swoją latorośl do mini klubiku wydobył z plecaka jakże wytęsknioną paczkę Marlborasów i zaciągnął się pierwszym, od czort wie jak dawna buchem. Włoska mamma w towarzystwie jej podobnych - zapewne matki i córki usiadła tuż za mną, wobec czego dotarła mnie cudowna woń przyniesionych przez nie espresso. Pan na dziewiątej podrapał się po brzuchu, ten na piętnastej z kolei postanowił zmienić pozycję z górnobrzusznej na dolnobrzuszną by zagłębić się w lekturze prasy codziennej sprzed tygodnia. Niemieckie małżeństwo o stażu dobiegającym setki ( tak na oko ) gra w karty pod przyjemnym, cienistym zadaszeniem. Ocean szumi, wiaterek zawiewa, a ja leżę i zastanawiam się, gdzie do diaska spędzają wczasy Skandynawowie?!!
Ja żadnego nigdy w żadnym hotelu nie spotkałam - Polaków, Włochów, Niemców, Rosjan, Hiszpanów, Belgów, Anglików - owszem, ale co z Norwegami, Szwedami, Finami? Czyżby byli na tyle pogodzeni z surowością swojego klimatu, że wyjazd na południe wydaje się im całkowicie bezproduktywny? Bo czymże jest tydzień wobec długich miesięcy w chłodzie? A może bliskie południe ich nie satysfakcjonuje, może prawdziwie czerpać z urlopu potrafią wyłącznie na wyspie Bora Bora tudzież innych Malediwach, bo tam przeto tropiki, czyli odwrotność względem skandynawskich uwarunkowań pogodowych... Leżę i myślę i żadna rozsądna argumentacja nie przychodzi mi do głowy no bo skoro ja, zaznawszy zaledwie namiastki jesieni - skądinąd łaskawej dość w tym roku - uciekłam od niej hen, to jaką siłę musieliby mieć Skandynawowie by nie uciekać wcale przed nastaniem pory chłodu. Myśląc postanowiłam jedno - udać się do źródła i zapytać autochtonów gdzie spędzają urlopy i dlaczego nigdy tam gdzie ja.
Takie wnioski wynikają z godzin spędzonych nad basenem przy zaledwie odrobinę paskudnym winie musującym.
Wróciłam, w hotelowej jadłodajni gastronomicznych uciech nie zaznałam, bo w takich miejscach zdecydowanie nie należy ich szukać, zjadłam jedno dobre danie, które zainspirowało mnie na okoliczność dzisiejszego obiadu, poza tym pochłaniałam kosmiczne ilości mocno czosnkowych sosów, które powinny zapewnić mi odporność aż do wiosny - pozostaje współczuć tym którzy nad hotelowym basenem leżeli ze mną po sąsiedzku ;)
Poszłam dziś na targ, gdzie z bólem serca dostrzegłam coraz uboższy asortyment. Kupiłam 1,5 kg żurawiny, bo to już końcówka - będzie znów kisiel dla dzieci, kupiłam jabłka i kształtne konferencje po czym z niemałym zapałem wzięłam się za lepienie cudnej urody sakiewek. Wymyśliłam sobie, że będą w moim ulubionym słodko-wytrawnym smaku i takimi je stworzyłam.
Składniki ciasta ugniotłam w malakserze, powstałe ciasto włożyłam w foliowej torebce na 40 minut do lodówki, po tym czasie rozwałkowałam i wycięłam kwadraty o boku 6 cm. Na każdą porcję ciasta wyłożyłam centymetrową kostkę gorgonzoli. Sakiewki kształtowałam zaciskając wszystkie boki ciasta ku środkowi, przy czym uważałam by brzegi pozostawały ładnie wychylone na zewnątrz. Gotowałam na osolonym wrzątku przez 5 minut od wypłynięcia.
na patelni rozpuściłam masło, do którego dorzuciłam pokrojoną w drobną kostkę konferencję następnie dodałam brązowy cukier. Owoce mieszałam delikatnie, gdy zaczęły zmieniać kolor, przełożyłam je do miseczki, a na patelnię wlałam śmietankę i dosypałam utarty parmezan. Po minucie sos był gotowy. Mimo, że sakiewka ładniej wygląda 'na golasa' obtoczyłam każdą misternie w sosie, przez co jej kształt nie był już tak widoczny, za to smak stał się nieziemski. Aby danie było perfekcyjnie pyszne polałam je miodem i obłożyłam karmelizowaną konferencją. Mówię Wam - niebo w gębie!!!
A swoją drogą... może ktoś z Was wie, gdzie mieszkańcy Skandynawii spędzają wakacje ? :)
Takie wnioski wynikają z godzin spędzonych nad basenem przy zaledwie odrobinę paskudnym winie musującym.
Wróciłam, w hotelowej jadłodajni gastronomicznych uciech nie zaznałam, bo w takich miejscach zdecydowanie nie należy ich szukać, zjadłam jedno dobre danie, które zainspirowało mnie na okoliczność dzisiejszego obiadu, poza tym pochłaniałam kosmiczne ilości mocno czosnkowych sosów, które powinny zapewnić mi odporność aż do wiosny - pozostaje współczuć tym którzy nad hotelowym basenem leżeli ze mną po sąsiedzku ;)
Poszłam dziś na targ, gdzie z bólem serca dostrzegłam coraz uboższy asortyment. Kupiłam 1,5 kg żurawiny, bo to już końcówka - będzie znów kisiel dla dzieci, kupiłam jabłka i kształtne konferencje po czym z niemałym zapałem wzięłam się za lepienie cudnej urody sakiewek. Wymyśliłam sobie, że będą w moim ulubionym słodko-wytrawnym smaku i takimi je stworzyłam.
składniki na 26 sakiewek:
400 g mąki pszennej,
4 jajka ekologiczne,
2 łyżki oliwy
gorgonzola 150 g
sos:
łyżka masła
łyżeczka brązowego cukru,
łyżeczka brązowego cukru,
1 duża gruszka konferencja,
szklanka śmietanki 30%,
50 g startego parmezanu,
do podania miód i odrobina czarnego pieprzu
Składniki ciasta ugniotłam w malakserze, powstałe ciasto włożyłam w foliowej torebce na 40 minut do lodówki, po tym czasie rozwałkowałam i wycięłam kwadraty o boku 6 cm. Na każdą porcję ciasta wyłożyłam centymetrową kostkę gorgonzoli. Sakiewki kształtowałam zaciskając wszystkie boki ciasta ku środkowi, przy czym uważałam by brzegi pozostawały ładnie wychylone na zewnątrz. Gotowałam na osolonym wrzątku przez 5 minut od wypłynięcia.
na patelni rozpuściłam masło, do którego dorzuciłam pokrojoną w drobną kostkę konferencję następnie dodałam brązowy cukier. Owoce mieszałam delikatnie, gdy zaczęły zmieniać kolor, przełożyłam je do miseczki, a na patelnię wlałam śmietankę i dosypałam utarty parmezan. Po minucie sos był gotowy. Mimo, że sakiewka ładniej wygląda 'na golasa' obtoczyłam każdą misternie w sosie, przez co jej kształt nie był już tak widoczny, za to smak stał się nieziemski. Aby danie było perfekcyjnie pyszne polałam je miodem i obłożyłam karmelizowaną konferencją. Mówię Wam - niebo w gębie!!!
A swoją drogą... może ktoś z Was wie, gdzie mieszkańcy Skandynawii spędzają wakacje ? :)
Aga,ja takie sakiewki mogłabym zjadać pasjami,ach!
OdpowiedzUsuńA Skandynawowie spędzają urlop na greckich wyspach.
Co roku we wrześniu spotykam tam całe ich tabuny.
Pozdrowienia!
P.s Kupiłam w Fortecy u p.Ziólko dynię muszkatołową!
Byłam na Kos i na Krecie i na Riwierze Olimpijskiej byłam i tam ich także nie spotkałam, ani we Francji, Hiszpanii, Austrii, Włoszech, na wyspach i na lądzie - to dziwna prawidłowość... ale skoro mówisz, że Grecja czuję się spokojniejsza, bo już się bałam, że bidaki siedzą w tym swoim chłodzie rok cały. W sakiewkach łączą się cudowne nuty - ser niebieski, gruszka i miód - wiedziałam, że będzie Ci odpowiadało to wdzięczne trio!!!
UsuńPS Czekam na czary z dyni muszkatołowej :)
Usuńłał, mimo że nie przepadam za gruszką, taka propozycja brzmi nieziemsko i chętnie bym się na takie sakiewki skusiła :)
OdpowiedzUsuńDariożko, jeśli gruszki, to tylko z serem blue i chętnie z miodem, bo to jest trio nader smakowite. Ja ich ot tak też nie za bardzo lubię. Zamknięcie powyższych smaków stwarza podstawy do wspaniałego obiadu. Skuś się!!
UsuńAgusiu, zawsze z przyjemnością czytam Twoje opisy towarzyszące przepisom, jest w nich wiele cudnej, kobiecej wrażliwości na "smak" wypoczynku, otoczenia i potraw.
OdpowiedzUsuńMieszając ingrediencje w sakiewkach z odwagą i intuicją kulinarną serwujesz nam niebanalne danie .
Pozdrawiam.
Dziękuję, cieszę się z tego, nawet nie wiesz jak bardzo :)))
UsuńSer bardzo lubię na deser - taki złamany słodyczą boski manchego z pigwową galaretką, oscypek z borówką leśną, halloumi z pomarańczą, roquefort z miodem a gorgonzolę najbardziej lubię z gruszką. Częstuj się Droga klimatem i sakiewką w serowo-miodowym sosie - obiecuję, że nie będziesz rozczarowana :)
Aga, jakie masz piękne wspomnienia:) ! Boże, ile ja bym dała choć za jeden dzień wakacji w te zimne dni jesieni i ten zapach kremu do opalania...rozpłynęłam się przy Twoim tekście.
OdpowiedzUsuńA sakiewki wyglądają cudownie i chętnie spróbowałabym Twojego kisielu żurawinowego (mam nadzieję, że efekty zamieścisz od razu na blogu). A Skandynawowie muszą jeździć na wakacje tam, gdzie mnie nigdy nie było, bo nie pamiętam, żebym gdziekolwiek ich spotkała ;p
ooo widzisz!!! Gdyby nie odpowiedź Amber byłabym skłonna obawiać się, że oni nigdzie nie wyjeżdżają, pogodzeni z dokuczliwą aurą,smutni i bladzi. Kisiel żurawinowy wrzucałam przy okazji ubiegłej jesieni. dzisiejszy gar jest gigantyczny, by dzieci się nasyciły smakiem na zapas ;) Bardzo Ci współczuję, że musisz tę swoją pracę pisać, ale jak się obronisz będzie bibka na całego i nieopisane szczęście!
UsuńKonferencja z gorgonzolą i miodem uwodzi mnie zawsze, też daj jej szansę :) Ciao!!
Aguś, jesteś czarodziejka, kulinarna to na pewno! Zaczarowałaś mnie tym sakiewkami, bo dziś tylko o nich będę myśleć! Zaczytuję się też zawszę chętnie w Twoich słowach! Buziaki!
OdpowiedzUsuńPozostaje wcielić w życie te czary mary z gruszką, blue i miodem w roli głównej. Dzięki za miłe słowa i do zobaczenia!!!
UsuńJakie cudowne są Twoje sakiewki Aguś:-)) Tak jak Kamila pisała i za mną będą chodzić...A Duńczyków i Norwegów całe mnóstwo było w tym roku z nami w hotelu na Rodos:-)
OdpowiedzUsuńNa Rodos nie byłam, to wszystko tłumaczy...
UsuńA sakiewki są superaśne, połączenie gruszki z gorgonzolą i miodem zawsze mnie zachwyca ;)
No to ja chyba mogłabym byc skandynawką lub norweżką:-), bo zdecydowanie wybieram wakacje zgodne z klimatem w którym mieszkam o danej porze roku:-). Zimowe wakacje spedzam tam gdzie zima ze śniegiem a letnie tam gdzie słoneczne lato. Nie lubię w zimę jechać tam gdzie jest ciepło bo po tygodniu i tak muszę wrócić w zimne klimaty.
OdpowiedzUsuńTwoje danie natomiast jadłabym o każdej poże roku, bez względu na to gdzie przebywam:-). Pyszności!!!
Ja pierwszy raz uciekłam od listopada i bardzo mi z tym dobrze :)
UsuńWróciłam, a tu plucha i ani jednego listeczka na mojej brzozie ukochanej, po powrocie jesień mniej mi doskwiera. Teraz jest czas gruszek, konferencje są fantastyczne, dlatego ulegam im często ostatnio. Ściskam!!
Sakiewki urocze. I sosik kuszący zapachami :)
OdpowiedzUsuńTen miód bardzo podbija moc potrawy :) Serdeczności!!
Usuńsakiewki cudowne :) kusisz smakami! robiłam nie dawno troszkę inne danie jednak z identycznych składników :) gruszkę, i sery zapakowałam do pierożków ! pozdrawiam
OdpowiedzUsuń...ale nie masz ich na blogu? Nie mogę znaleźć ;) ja bym gruszki to teraz do wszystkiego co wytrawne dodawała. Pięknie podbijają walory mięsa i sera. Dzięki Łucja, trzymaj się!!
UsuńBardzo lubię ten ser jako sos, a jako dodatek tak średnio choć czasem świetnie podkreśla smak potrawy :)
OdpowiedzUsuńW pierożkach ser się fajnie rozjeżdża i dosmacza w sposób subtelny, myślę, że w tym wydaniu bardzo by Ci smakował ;)
UsuńNorwegowie na wakacje jeżdżą do Szwecji, tak wynika z moich skandynawskich obserwacji. A może to byli Szwedzi na wakacjach w Norwegii? :) Ale fakt, nigdy nigdzie (poza Skandynawią) nie spotkałam Skandynawów na wakacjach...
OdpowiedzUsuńDziewczyny powyżej twierdzą, że jest ich cała masa na Rodos, więc sprawa się poniekąd rozjaśniła, jednak wciąż mogę się zastanawiać dlaczego Skandynawowie nigdy nie obierają tego kierunku podróży co ja... cieszę się, że podzielasz moją obserwację, myślę, że mogłaby być przyczynkiem do szerszych badań w temacie :)
OdpowiedzUsuńTa słodko-wytrawna sakiewka musi wspaniale smakować! Przepis koniecznie do wypróbowania! Pozdrawiam :)))
OdpowiedzUsuńO taaak!!!! To jeden z lepszych przepisów na tę porę, zachęcam całą sobą !
Usuńjak ja Cię lubię czytać :) sakiewki bardzo przypadły mi do gustu !
OdpowiedzUsuńfajnie się je lepi Martusiu, znacznie łatwiej niż pierogi, niestety zanurzone w sosie tracą swe estetyczne walory, ale co tam!!! Smak jest szałowy a zabawa formą jest niezwykle wciągająca. Dzięki wielkie za ten komentarz ;)
UsuńUwielbiam Twoje posty! A sakiewki wybornie się puszą;)
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie, miło mi, obecnie mam mały kryzys formy twórczej, czuję, że Twój komentarz zadziała motywująco i może jakiś nowy post wysmaruję ;) Sakiewki są superaśne!! Całuję!
UsuńFenomenalne! Na pewno wypróbuję ten przepis!
OdpowiedzUsuńBardzo polecam to rozwiązanie, o tym, ze gruszka, gorgonzola i miód kochają się bardzo nie muszę przecież przekonywać - to takie oczywiste :)
UsuńUwielbiam takie połączenia smakowe!!
OdpowiedzUsuńBlue z miodem to klasyk, choć u nas niektórym wydaje się kontrowersyjny - gruszka pięknie wtóruje temu duetowi, cieszę się, że czujesz te smaki :))
UsuńBardzo lubię takie połączenia składników. Prezentuje się bardzo zachęcająco:) Pozdrawiam Agnieszka
OdpowiedzUsuńSakiewki są bardzo wdzięczną formą, a smak buduje tutaj jedno z lepszych połączeń świata. Słodko-wytrawne smakuje mi najbardziej. Zachęcam do wypróbowania :)
Usuń