Wszyscy mówili wyrzuć jajka, wyrzuć koniecznie, bo będziesz miała jazdę bez trzymanki i w ogóle będzie śmierdziało - wyrzuć je kategorycznie - bez dwóch zdań!! A ja się uparłam, że nie wyrzucę, gwoli wyjaśnienia - nie chodziło bynajmniej o nieświeże jaja zalegające w mojej lodówce. Takie przestrogi słyszałam na każdym kroku dwa lata temu, dzieląc się swoją radością na temat nowo powstałego przy szczycie dachowym gniazda. Gniazdo uwiły dwa przepiękne, dzikie gołębie o długich jaskrawych dziobach i siwo-błękitnym upierzeniu. Każdego dnia witały nas przyjemnym gruchaniem, na zmianę wysiadywały jajka, a potem przyszły na świat dwa potwornie brzydkie pisklęta, zupełnie do rodziców niepodobne, ale kochane przez nich niewątpliwie. Rosły na naszych oczach, a my się przyglądaliśmy jak główki coraz wyżej wystają ponad gniazdo, któregoś dnia byliśmy nawet świadkami lekcji latania, wówczas odkryłam, że ptasie oblicze może mieć całkiem rozbudowaną mimikę. Juniorzy stanęli na swych chybotliwych nogach i patrząc w dół z balkonowej barierki mieli śmierć w oczach. Obok strofował je któryś z rodziców (nie mam pojęcia jak rozpoznać gołębią płeć) kiwał głową i wściekał się niemiłosiernie. Bidacy stali i byłam pewna, że lada chwila zaczną płakać, kilka razy wychylali się śmielej do przodu, ale po chwili odwracali się zwątpieni, czując że to jest absolutnie poza ich zasięgiem. Gdy w końcu odbył się pierwszy lot, spektakl przybrał rys komediowy - przynajmniej z pozycji obserwatora, bo jako punkt lądowania obrali sobie młodzi najwątlejszą z brzozowych gałązek, która pod ich ciężarem mocno się ugięła - wyraz gołębich twarzy był w tym momencie nie do przecenienia! Potem było już tylko skakanie z jednej gałęzi na drugą i coraz dłuższe dystanse.
Dziś na naszym balkonie pierwszy raz w tym roku rozległo się znajome gruchanie, dziwnym okoliczności zbiegiem grzywacze pojawiły się w tym samym dniu, w którym na obiad zaplanowane zostały gołąbki.
Dziś na naszym balkonie pierwszy raz w tym roku rozległo się znajome gruchanie, dziwnym okoliczności zbiegiem grzywacze pojawiły się w tym samym dniu, w którym na obiad zaplanowane zostały gołąbki.
Gołąbki zrealizowane zostały w ramach wiosennych porządków, zużyłam między innymi resztki z trzech opakowań przypraw i pół kartonu ryżu arborio - jak się okazuje ten ostatni jest wprost idealny do gołąbków, bo cudnie absorbuje wszystkie smaki. Kapustę i mięso kupiłam specjalnie z okazji gołąbków. Znakomite danie na wczesnowiosenny czas, stara kapusta wciąż daje z siebie wszystko.
składniki na 12 sztuk:
200 g ryżu Arborio
500 g mięsa wieprzowo-wołowego mielonego
potężna łycha czosnku niedźwiedziego suszonego,
potężna łycha papryki czerwonej słodkiej,
łyżeczka majeranku,
sól,
1 duża cebula,
2 ząbki czosnku,
15 liści kapuścianych ze sporej główki,
2 grzybki suszone
woda,
1 butelka passaty pomidorowej 680 ml,
5 ziaren ziela angielskiego,
natka pietruszki, pieprz mielony
Zaczęłam standardowo od zeszklenia cebuli, następnie zmieszałam ją w dużej misce z ugotowanym uprzednio ryżem i surowym mięsem, dosypałam przyprawy. Kapuścianą głowę, po wykrojeniu łba, wrzuciłam do dużego gara z wrzątkiem. Po 15 minutach liście ładnie odchodziły od siebie i można je było swobodnie odrywać. Liść za liściem ubiłam delikatnie tłuczkiem by uelastycznić twarde miejsca, potem ładowałam do każdego spory wałeczek z farszu.
Na dnie brytfanny ułożyłam 3 liście bez nadzienia i dopiero na nich szeregowo kładłam zawinięte gołąbki. Gdy dno było zapełnione zalałam mój kapuściano-mięsny układ szeregowy gorącą wodą, dodałam grzybki, ziele, pokrojony czosnek i nieco soli. W tym stanie danie się piekło pod przykryciem przez 1 godzinę, w temperaturze 180 stopni, następnie gdy woda zamieniła się w smakowity, czerwony od papryki sosik, dodałam passatę pomidorową, dosoliłam i piekłam jeszcze 40 minut, tym razem bez przykrycia.
natka pietruszki, pieprz mielony
Zaczęłam standardowo od zeszklenia cebuli, następnie zmieszałam ją w dużej misce z ugotowanym uprzednio ryżem i surowym mięsem, dosypałam przyprawy. Kapuścianą głowę, po wykrojeniu łba, wrzuciłam do dużego gara z wrzątkiem. Po 15 minutach liście ładnie odchodziły od siebie i można je było swobodnie odrywać. Liść za liściem ubiłam delikatnie tłuczkiem by uelastycznić twarde miejsca, potem ładowałam do każdego spory wałeczek z farszu.
Na dnie brytfanny ułożyłam 3 liście bez nadzienia i dopiero na nich szeregowo kładłam zawinięte gołąbki. Gdy dno było zapełnione zalałam mój kapuściano-mięsny układ szeregowy gorącą wodą, dodałam grzybki, ziele, pokrojony czosnek i nieco soli. W tym stanie danie się piekło pod przykryciem przez 1 godzinę, w temperaturze 180 stopni, następnie gdy woda zamieniła się w smakowity, czerwony od papryki sosik, dodałam passatę pomidorową, dosoliłam i piekłam jeszcze 40 minut, tym razem bez przykrycia.
Chciało mi się takiego swojskiego obiadu!!!