niedziela, 29 marca 2015

torcik czekoladowy z wiśniami (zawiera gluten, tłuszcz i najgorsze alergeny)



Aktualnie w dobrym tonie jest nie jeść glutenu - cichego zabójcy, który niepostrzeżenie trawi nasze organy wewnętrzne, wystrzeganie się nabiału jest również mile widziane, laktoza = zło wcielone. Mięso też, aby być na czasie, należałoby ominąć, ewentualnie możnaby zrobić ukłon w stronę piersi z indyka, ponieważ dietetycy krzyczą, że to najchudsze, tym samym najzdrowsze mięso. Wielce pożądane jest posiadanie zaprzyjaźnionych sklepów w których każdy dostępny produkt opatrzony jest certyfikatem super ekologicznej, wolnej od chemii żywności. W takim sklepie kupimy przecież olej lniany, którym płukać będziemy usta z rana na poprawę ogólnej kondycji psychofizycznej, dostaniemy tu również fantastyczną wędlinę sojową o smaku salami, która nie zawiera białka zwierzęcego, a to nas cieszy. Chcąc być na czasie należy raz na jakiś czas zamówić sobie dietę cud z dostawą do domu, wówczas zbilansowany posiłek wyląduje na naszym stole bez cienia naszego wysiłku. Dieta cud będzie rzecz jasna wolna od glutenu, nabiału i czerwonego mięsa. Kawę zbożową suto podlejemy z rana mlekiem migdałowym, na śniadanie kupimy sobie paczkowany chleb z gwarancją bezpieczeństwa "gluten free" a do niego zjemy miks sałat z folijki, no bo wiadomo, że warzywa zielone więcej witamin zawierają niż te pieczone, gotowane, smażone. Biały cukier na stałe zastąpimy stewią, czarne jak smoła, wypłukujące magnez espresso zamienimy na rumianek, względnie na pokrzywę, a watowaty chlebuś posmarujemy  margarynką obniżającą zły cholesterol. Będziemy się czuli wspaniale, nasze trzewia wreszcie będą wolne od złogów, cały organizm wypłukany z toksyn, cera stanie się promienna, nie do poznania! Stracimy w niedługim czasie 30% masy ciała. Wszyscy wokół będą zachwyceni naszą konsekwencją i przemianą na lepsze.
Wchodzicie w to? Ja nie, dziękuję, mimo wszystko. Trudno się mówi, nie będę trendy… zjem kosmicznie niezdrowy, słodki, mocno czekoladowy torcik, a potem nie będę się wcale bić w piersi. Przyjemności też są przecież ważne w życiu.

* Posłowie.
Żeby nie było. Ludziom, którzy cierpią na nietolerancję bądź dotkliwą odmianę alergii współczuję straszliwie i trzymam za nich kciuki by mimo rygorów dietetycznych ich życie miało smak. Nie umiem natomiast zrozumieć jak można nie będąc alergikiem, wybierać paczkowany, nafaszerowany chemią chleb bezglutenowy w miejsce razowca i odczytywać to jako wybór dla zdrowia (oczywiście niektórzy pieką sami fajne bezglutenowe pieczywo, ale nie jest to normą). Nie umiem zrozumieć jak można zajadać się wędliną sojową lub dietetyczną piersią z kurczaka dzień w dzień skoro można raz w tygodniu przygotować sobie gęś albo jagnię, o rezygnacji z masła na rzecz utwardzonych tłuszczów roślinnych nie potrafię nawet myśleć, bo z miejsca musiałabym zalać się łzami.


Tym, którym gluten, czekolada i jajka niestraszne polecam mój urodzinowy torcik - pyszny! Na spodzie brownie z czekoladowym musem i wiśniami. Poezja! Nie da się go zjeść dużo, więc nie grozi  nam chyba gwałtowny skok glukozy.




składniki na torcik o średnicy 24 cm:

spód brownie:

0,5 kostki masła (prawdziwego, nie można zastąpić margaryną)
dwa jajka ( kurze, jak najbardziej szczęśliwe jajka)
0,5 szklanki cukru białego ( najbielszego pod słońcem)
0,5 szklanki białej mąki (najbielszej pod słońcem)
gorzka czekolada 100g


mus:

0,5 kostki masła
gorzka czekolada 100 g
3 jajka
2 kopiaste łyżeczki kakao, 
100 g cukru,
2 łyżeczki żelatyny rozpuszczone w 1/4 szklanki wody

garść wiśni mrożonych (resztę spożytkujcie na kompot)


do ozdoby:
bratki od znajomego hodowcy, aby bezpiecznie można je było zjeść


Zabawę z ciastem zaczynamy od upieczenia spodu. Stratujemy od rozpuszczenia czekolady z masłem - ja robię to na najmniejszym palniku, nie w kąpieli wodnej. Gdy masa ostygnie dorzucam cukier jajka i mąkę. Cisto na brownie wlewam do foremki wysmarowanej masłem i wstawiam do piekarnika  rozgrzanego do 180 stopni na 25-30 minut.
Dalszym krokiem jest przygotowanie musu czekoladowego, warto zacząć od rozpuszczenia i dokładnego wymieszania żelatyny. Podobnie jak w przypadku spodu rozpuścić należy czekoladę i masło, a później ostudzić tę obłędnie pachnącą masę. Następnie oddzielamy żółtka od białek. Białka ubijamy na sztywną pianę z cukrem, żółtka mieszamy z kakao. Potem stopniowo łączymy wszystko razem, dodając pianę na samym końcu i delikatnie mieszając dużą łychą.
Rozmrożone wiśnie układamy na ostudzonym spodzie brownie i zalewamy musem czekoladowym. Wstawiamy na noc do lodówki aby od rana móc cieszyć się tym czekoladowym cudem od rana.
Przed podaniem z okazji wiosny ozdobiłam mój egzemplarz bratkami z Rysin.
Jest cudnie!


wtorek, 24 marca 2015

spaghetti z pulpecikami - szałowe bo szałwiowe, z winem na dodatek!






Ja, mała w gęstym, starym sadzie, wokół niemal wszystko zielone - dom, soczysta poprzetykana tu i ówdzie mniszkami wysoka trawa, kształtne liście owocowych drzewek tworzące gęstą girlandę niewiele ponad moją głową, drewniany domek pomalowany jest także na zielono. W oddali kontrastuje z otoczeniem jedynie biała sukienka innej dziewczynki, która wspina się wysoko na palcach by dosięgnąć najdorodniejszej czereśniowej parki. Chodzimy po soczystej trawie na bosaka. Zrywamy najczerwieńsze okazy, zawieszamy je sobie na uszach, a potem porównujemy czyje kolczyki są ładniejsze. 
Najprostsza chwila szczęścia utrwalona i zachowana na później.

Wspomnienie to przyszło do mnie nagle i od kilku tygodni nie daje o sobie zapomnieć, za sprawą narady rodzinnej udało się ustalić tożsamość sadu oraz jego właścicieli, wiadomo także, że wszystkie pękate od czerwieni czereśnie były pełne lokatorów i że pestkami pluło się dalej niż sięga wzrok. Nieznana jest natomiast przyczyna dla której sad wrócił do mnie akurat teraz, może jest to element mojej ulubionej koloroterapii? Pewnie tak, wiosna dopiero się budzi do życia, a u mnie zielono już od jakiegoś czasu, w soczystych wspomnieniach z wczesnego dzieciństwa. Czuję się świetnie, marzec to mój czas! Na dowód przedstawiam jedno z moich dokonań, a jest ich sporo ostatnio, uwierzcie, choć niestety nie wszystkie mają szansę być utrwalone. Dla tych, których martwi moja rzadsza aktywność w naszej blogosferze - pocieszam, mój blog nie umiera, zapału nie brakuje, tylko czasu na utrwalanie i pozbieranie myśli trochę mniej. Niniejszy makaron to klasyk gatunku, u mnie musi być mocno szałwiowy i podlany czerwonym winem, dzieci za nim przepadają, dorośli również. Wspaniałe danie na rodzinny obiad.





składniki na obiad dla czterech osób na dwa dni, tj 8 solidnych porcji:

0,5 kg mielonego mięsa wołowego,
0,5 kg mielonego mięsa wieprzowego,
4 ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę,
kilka dorodnych listków szałwii 
garść świeżej bazylii, 
sól

dwie puszki pomidorów krojonych (znakomicie sprawdzi się także dobrej jakości passata),
dwie duże cebule,
4 gałązki selera naciowego, 
1 duża marchew,
3 ząbki czosnku pokrojone w talarki,
pół butelki czerwonego wytrawnego wina,
sól, 
pieprz, 
łyżka cukru,
świeża szałwia i bazylia

+ do podania
spaghetti i parmezan


Mięso wyrabiamy wraz z przyprawami w sporej misce, niechaj nam się wszystkie mięsa ładnie wymieszają z ziołami i solą. Następnie formujemy malutkie pulpety, które obsmażyć należy ze wszystkich stron na niewielkiej ilości oleju. Gotowe kulki wkładamy do żeliwnego garnka, zalewamy winem pozostawiając bez przykrycia by alkohol odparował. Na patelni w tym czasie podsmażamy drobno pokrojoną cebulę, seler naciowy, marchew startą na grubej tarce i czosnek, gdy zmiękną dorzucamy je do wina, odbezpieczamy dwie puszki z pomidorami, zawartość także umieszczamy w żeliwnym garnku. Mieszamy, solimy, pieprzymy i przykrywamy pokrywką. Po 30-40 minutach jest czas by dosypać świeże zioła - drobno posiekaną szałwię i bazylię.
Szałwia w połączeniu z winem potrafi zdziałać cuda, dzięki niej to proste danie zyskuje finezję i zaciekawia wielością aromatów. Polecam :)