Gdy byłam dzieckiem nie znosiłam mielonych kotletów, pulpetów i gołąbków - w obliczu mielonego mięsa byłam gotowa poprzysiąc dozgonny post, przejść na dietę wegańską, zadeklarować nieskończenie ogromny ból brzucha, lub gdy nadarzała się sposobność a stolik nie był monitorowany, posłużyć się rekawem by przekazać znienawidzoną porsję mięsiwa siedzącemu obok koledze. Metody na omijanie nielubianego smaku i konsystencji były opracowane do perfekcji. Nie pamiętam bym jakoś wyjątkowo nie lubiła szpinaku, choć wiadomo, że w latach 80 tych szczególnie dbano by był on niejadalny. Poza mieleńcem generalnie przepadałam za wszystkim - tym wszystkim co było dostępne, a wszystko miało inny wymiar niż dzisiaj. Patrzę na dzisiejsze dzieciaki i widzę, że wachlarz smaków niejadalnych, mimo ogromnej dostępności produktów maści wszelkiej, jest coraz bardziej obszerny. Nie wierzę, że wynika to z wrodzonej niechęci czy nietolerancji, bo tak sprawę postrzegając możnaby spokojnie fundować dzieciom nutellę na śniadanie , obiad i kolację - niech je skoro to mu smakuje najbardziej...
Dziecko często traktowane jest jako półkonsument - nie tylko w knajpach, ale niestety również w domu, z góry zakłada się, że nie doceni smaku przez wielkie 's'. O pomstę do nieba woła fakt, że nawet w dobrych restauracjach menu dziecięce zamyka się w nuggetsach z kurczaka, frytkach do tego, pomidorówce, spaghetti z sosem bolońskim i utartym byle serem lub ewentualnie jakąś opcją na słodko. To rozwiązanie najbezpieczniejsze, zagwarantuje dorosłym względnie spokojną biesiadę, stanowi także gwarancję, że dziecko z lokalu głodne nie wyjdzie - no bo przecież frytki i smażone w tłuszczu głębokim kurczakowe skrawki są tym co tygrysy lubią najbardziej!
W minionym tygodniu, za sprawą pomysłu mojej córki smakoszki (szczególnej entuzjastki ajwaru, pomidorów, oliwek, ucieranego własnoręcznie pesto i pasztetu sojowego) odbyło się przyjęcie urodzinowe z gotowaniem w wydaniu dziecięcym na czele. Kuchnia Little Chef przeniosła się właśnie do siedziby zastępczej, gdyż lokal docelowy podlega remontowi. Mimo chwilowych przenosin wnętrze czasowe zaaranżowane jest z niezwykłym smakiem, znajdujemy się w obszernej jadalni z szerokim aneksem kuchennym. Mamy do czynienia z prawdziwą kuchnią, prawdziwymi sprzętami kuchennymi i prawdziwym, dobrym jedzeniem. Udawania nie ma. W menu pojawiły się potrawy kontrowersyjne takie jak bruscchetta z pomidorami i czosnkiem oraz z hummusem, ręcznie lepiony makaron z własnoręcznie przygotowanym pesto i lody waniliowe.
Niecierpliwie czekałam na dzień urodzin, by przekonać się jak to jest z tym dziecięcym apetytem i awersją do smaków. Pierwszą niespodzianką był widok mojego dzisięcioletniego syna, który z zaangażowaniem kroił znienawidzone przez siebie pomidory (jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi on naprawdę ich nie cierpi). Jeść-nie jadł efektów swej pracy, z przyjemnością i ze smakiem skupił się za to na hummusie. Wśród innych uczestników zabawy miseczka z suto doprawioną krajanką pomidorowo-czosnkową cieszyła się ogromnym powodzeniem. Podczas dwugodzinnej imprezy w wielgaśnym moździerzu utarte zostało aromatyczne pesto, które podano następnie z ręcznie ulepionym makaronem. Nie mam watpliwości, że to właśnie danie główne najwięcej frajdy wszystkim sprawiło. Zabawa z ciastem i kręcenie korbką fajowej maszynki szło nad podziw sprawnie, potem w cieście zatopione zostały listki pietruszki, dzięki czemu płat makaronu przypominał witraż. Makaron zaserwowany został z zielonym pesto i jedli go wszyscy, tylko bardziej zadeklarowane niejadki pozwoliły sobie nie dojeść porcji do końca. Ja wyłowiłam z synkowego talerza jedną kluskę - była idealna, twardawa wewnątrz i równomiernie oblepiona bazyliową otoczką.
Na koniec wjechał maminy tort z lodami. Moje dziecko było zachwycone, myslę, ze inni uczestnicy kucharzenia także długo nie zapomną tej imprezki.
Obawiałam się nieco, że przyjęcie urodzinowe któremu nie towarzyszy paczka czipsów i cola, może nie zostać docenione przez dzieciaki, jednak całe szczęście, dzieci smak prawdziwy i zdrowy docenić potrafią, trzeba je tylko do tego umiejętnie zachęcić. Akademia Little Chef zrobiła to genialnie. Pozostaje liczyć na to, że także inne miejsca zaczną traktować małych klientów godnie, przygotowując cudownie smaczne, sezonowe, dziecięce menu. Tego sobie i wszystkim maluchom życzę, bo o zmysł smaku trzeba dbać, trzeba go rozwijac, by na stare lata nie stać się smakowo ograniczonym entuzjastą smażonych we fryturze kurzych skrzydełek. Amen.
Eh, mielonego mięsa nie jadłam i nie jem... A w kwestii niedoceniania dzieci to przytoczę scenkę z bistro z miejscem zabaw dla dzieci. Młodzi rodzice objadają się daniami z dobrymi serami, sezonowaną szynką itd. Po skończonym posiłku zabierają dziecko z bawialni i wychodząc rzucają: "Kochanie, chodź pójdziemy zjeść paróweczkę!".
OdpowiedzUsuńTo straszne, a jakze powszechne! To fakt niewątpliwy, że parówa z frytkami lepiej dzieciakom wchodzi niż dajmy na to pieczony baran i gratin na śmietanie... wiadomo - konsystencja niewymagajaca, smak bez kontrowersji, brak warzyw i widzialnych przypraw, no i wszystkie dzieciaki parówę właśnie jedzą więc chce i ja!! Moje dzieci jedzą urozmaicone jedzenie - hot dogiem nie pogardzą, ale mają świadomość, że to śmieciowe żarcie, serwowane wyłącznie dla przyjemności, nie dla zdrowia, czy jakichkolwiek wartości. Ostatnio na obiad była jagnięcina pieczona 7 godzin z warzywami i puree ziemniaczano-selerowe. Zjadły z ochotą i wcale nie skwitowały, że nuggetsy zjadłyby z większą przyjemnością :)
UsuńAmen.
OdpowiedzUsuń;)
UsuńTaką pastę to i ja bym razem z dzieciakami powałkowała!
OdpowiedzUsuńSuper warsztaty.
Duzi niestety nie byli dopuszczeni do kuchni, momentami miałam ochotę wyrwać maluchom te wszystkie przybory kuchenne i składniki i zaszaleć w tej pięknej kuchni osobiście, ale udało mi się opanować :) CAŁE SZCZĘŚCIE!!
OdpowiedzUsuńfajny pomysł!
OdpowiedzUsuńniestety menu restauracyjne dla dzieci wynika wprost w znacznej mierze z tego, ze takie potrawy wybiorą dla nich rodzice...
W tym jest problem właśnie, że rodzice nie doceniają własnych dzieci w sytuacjach okołojedzeniowych ;(
UsuńLittle Chef widać trafiony! Świetne przedsięwzięcie. Ja zachęciłam dzieciaki w szkole w ramach prowadzonego przez siebie "Kółka ciasteczkowego" do samodzielnego wypieku muffinki, ciastek czy robienia oryginalnych kanapek i zdrowych sałatek. Frajda niesłychana, a dzieci, nawet te leniwe założyły fartuszki i "chwyciły" bakcyla. Ciekawe, czy moja córa, która przyjdzie na ten świat już za miesiąc, odziedziczy po mamie pasję kulinarną...;) Pozdrawiam Cię serdecznie!
OdpowiedzUsuńMyślę, że nie moze być inaczej, ale to się okaże dopiero za jakiś czas. Moja już się rwie, synek zresztą też. To bardzo fajne mieć dzieciaki jedzące świadomie. Pozdrawiam, dbaj o siebie!!
UsuńFantastyczny pomysł na urządzenie dziecięcych urodzin ! Mieszanie składników , robienie magicznych mikstur , ugniatanie , lepienie , krojenie na kawałki - to jest to co małe tygryski lubią najbardziej ... zwłaszcza gdy nie muszą tego robić w piaskownicy , a mogą W PRAWDZIWEJ KUCHNI !!!
OdpowiedzUsuńNie doceniać małego smakosza - NIEWYBACZALNE !!!
/ ja znienawidzoną kaszankę ukradkiem chowałam do kieszonki przedszkolnego fartuszka za co moi rodzice byli wielokrotnie wzywani na dywanik do dyrektora :) /
Kaszanka, brrrrrr!! całe szczęście w moim przedszkolu nie była serwowana :)
Usuń