Ja, mała w gęstym, starym sadzie, wokół niemal wszystko zielone - dom, soczysta poprzetykana tu i ówdzie mniszkami wysoka trawa, kształtne liście owocowych drzewek tworzące gęstą girlandę niewiele ponad moją głową, drewniany domek pomalowany jest także na zielono. W oddali kontrastuje z otoczeniem jedynie biała sukienka innej dziewczynki, która wspina się wysoko na palcach by dosięgnąć najdorodniejszej czereśniowej parki. Chodzimy po soczystej trawie na bosaka. Zrywamy najczerwieńsze okazy, zawieszamy je sobie na uszach, a potem porównujemy czyje kolczyki są ładniejsze.
Najprostsza chwila szczęścia utrwalona i zachowana na później.
Wspomnienie to przyszło do mnie nagle i od kilku tygodni nie daje o sobie zapomnieć, za sprawą narady rodzinnej udało się ustalić tożsamość sadu oraz jego właścicieli, wiadomo także, że wszystkie pękate od czerwieni czereśnie były pełne lokatorów i że pestkami pluło się dalej niż sięga wzrok. Nieznana jest natomiast przyczyna dla której sad wrócił do mnie akurat teraz, może jest to element mojej ulubionej koloroterapii? Pewnie tak, wiosna dopiero się budzi do życia, a u mnie zielono już od jakiegoś czasu, w soczystych wspomnieniach z wczesnego dzieciństwa. Czuję się świetnie, marzec to mój czas! Na dowód przedstawiam jedno z moich dokonań, a jest ich sporo ostatnio, uwierzcie, choć niestety nie wszystkie mają szansę być utrwalone. Dla tych, których martwi moja rzadsza aktywność w naszej blogosferze - pocieszam, mój blog nie umiera, zapału nie brakuje, tylko czasu na utrwalanie i pozbieranie myśli trochę mniej. Niniejszy makaron to klasyk gatunku, u mnie musi być mocno szałwiowy i podlany czerwonym winem, dzieci za nim przepadają, dorośli również. Wspaniałe danie na rodzinny obiad.
składniki na obiad dla czterech osób na dwa dni, tj 8 solidnych porcji:
0,5 kg mielonego mięsa wołowego,
0,5 kg mielonego mięsa wieprzowego,
4 ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę,
kilka dorodnych listków szałwii
garść świeżej bazylii,
sól
dwie puszki pomidorów krojonych (znakomicie sprawdzi się także dobrej jakości passata),
dwie duże cebule,
4 gałązki selera naciowego,
1 duża marchew,
3 ząbki czosnku pokrojone w talarki,
pół butelki czerwonego wytrawnego wina,
sól,
pieprz,
łyżka cukru,
łyżka cukru,
świeża szałwia i bazylia
+ do podania
spaghetti i parmezan
Mięso wyrabiamy wraz z przyprawami w sporej misce, niechaj nam się wszystkie mięsa ładnie wymieszają z ziołami i solą. Następnie formujemy malutkie pulpety, które obsmażyć należy ze wszystkich stron na niewielkiej ilości oleju. Gotowe kulki wkładamy do żeliwnego garnka, zalewamy winem pozostawiając bez przykrycia by alkohol odparował. Na patelni w tym czasie podsmażamy drobno pokrojoną cebulę, seler naciowy, marchew startą na grubej tarce i czosnek, gdy zmiękną dorzucamy je do wina, odbezpieczamy dwie puszki z pomidorami, zawartość także umieszczamy w żeliwnym garnku. Mieszamy, solimy, pieprzymy i przykrywamy pokrywką. Po 30-40 minutach jest czas by dosypać świeże zioła - drobno posiekaną szałwię i bazylię.
Szałwia w połączeniu z winem potrafi zdziałać cuda, dzięki niej to proste danie zyskuje finezję i zaciekawia wielością aromatów. Polecam :)
Szałwia w połączeniu z winem potrafi zdziałać cuda, dzięki niej to proste danie zyskuje finezję i zaciekawia wielością aromatów. Polecam :)
Fantastyczny, aromatyczny talerz!
OdpowiedzUsuńUwielbiam to danie i u mnie musi być charakterne - szałwiowe i winne.
Niedawno się nim raczyliśmy, z jagnięcymi pulpecikami.
Idealna strawa na marzec.
A czereśniowe kolczyki i bieganie boso po trawie z łzą w oku wspominam...
Bo kocham słodycz czereśni i urok sadu mnie wzrusza...
Aniu, to jest nawet patelnia - duża i po pachy wypełniona, a obok jeszcze jest żeliwny gar z pulpetowym sosem :) Rozpusta! Szałwia jest tu nieodzowna, masz rację! A co do sadu, najbardziej mnie dziwi w tym wspomnieniu, że odrodziło się we mnie nagle, ze szczególną intensywnością. Miłe to jednak obrazy, sad był stosunkowo niewielki - taki działkowy, na Jelonkach, ale mi wydawał się bezkreśnie zielony. To niezwykłe z jaką precyzją mogę odtworzyć tych kilka momentów, choć miałam może trzy, może cztery lata...
Usuńbardzo fajny przepis! Nigdy nie dawałam szałwii do spaghetti ale widać muszę to w końcu zrobić! No i pomysł z pulpetami też bardzo fajny, ładnie się prezentuje na talerzu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam również do mnie: www.homemade-stories.blogspot.be
Szałwia jest tu bardzo wskazana, bardzo pasuje do wołowiny i do dzikiego ragu między innymi. Spaghetti i wino wdzięcznie im towarzyszy. Już lecę do Ciebie z ogromną przyjemnością :)
Usuńfenomenalne wręcz, a prezentuje się wspaniale :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Wiosenne słońce dodaje dodatkowego uroku temu daniu, ale zapewniam, że ta wersja dobrze się sprawdzi o każdej porze roku. Szałwia to klucz do tej potrawy :) Serdeczności.
UsuńAguś, oczami wyobraźni oglądam Twoje myśli-kolorowanki, obrazki tak mi bliskie.
OdpowiedzUsuńTeż miałam szczęście przeżywać czereśniowe eldorado , gdy siedziałam na drzewie i zrywałam owoce do wiaderka zawieszonego u koślawej drabinki, a w kieszeni agrafki trzymane w pogotowiu, bo jeśli zdarzyło się zerwać garścią czereśnie wraz z gałązką to babcia się gniewała, a ja przypinałam tę gałązkę z powrotem do drzewa. Piękne czasy . Umiesz poruszyć moje najczulsze miejsca.
A teraz chcę Ci podziękować za merytoryczne i jednocześnie zabawne komentarze u mnie na blogu.
Grypa jelitowa powaliła mnie totalnie (myślałam o zrzuceniu kilku kilogramów i samo przyszło), wracam od dziś do świata "żywych" i z niemałym trudem "smakuję" Twój przepis na spaghetti. Ja pakuję zioła gdzie sie tylko da ,ale szałwii do makaronu nie dawałam, spróbuję chętnie. Pozdrawiam serdecznie
Bożenko, ale z Ciebie musiał być urwipołeć - aby przypinać gałązki agrafką! Ja aż takich wyczynów na koncie nie mam, mogłabym wspomnieć o doklejeniu grzywki (uprzednio obciętej intencjonalnie za pomocą dość tępych nożyczek do papieru) ale wciąż to nic w porównaniu ze spinaniem drzewa agrafką…
UsuńGrypa straszliwa w tym roku szaleje, ja nie znam tematu, nie choruję za bardzo, grypa mi obca i dobrze. Skoro Ty już swoje odchorowałaś, to teraz spokojnie możesz celebrować wiosnę. Słońce poprawia odporność :) buźka!!!
Byłam urwipołeć i jestem, z tego się nie wyrasta na szczęście, bardzo smutne byłoby moje życie, gdybym straciła fantazję i humor. Korzyści zostały, teraz jestem Pomysłowy Dobromir.
UsuńPozdrawiam wiosennie, ciut zdrowsza faktycznie.
czereśniowe kolczyki to również i moje piękne wspomnienie .... sad czereśniowy był w naszej rodzinie, jeszcze zanim się urodziłam, spędziłam w nim dużo czasu, a teraz mam szczęście w nim mieszkać, drzew jest już dużo mniej, ale klimat pozostał
OdpowiedzUsuńszałwiowa propozycja wygląda pysznie !
… bo to jest Martusiu szałowa szałwiowa propozycja ;) tego sadu Ci zazdroszczę, nie jestem co prawda z tych, którzy nie spoczną póki nie zjedzą całej michy postawionych przed nosem czereśni, zadowolę się kilkoma sztukami. Kocham natomiast kwitnące owocowe drzewa. Postuluję byś zamieściła foty z Twojego kwitnącego sadu lada chwila :)))
Usuńzałatwione ! mój mąż co roku robi sesję zdjęciową kwitnącego sadu....
Usuńteż kocham kwitnące owocowe drzewa :)
I ja mam czereśniowe wspomnienia z dzieciństwa, choć nie wiążą się z sadem, a z ulicą przy której mieszkałam, obsadzoną czereśniowymi drzewami i podkradaniem tych najpyszniejszych na świecie owoców.;) Teraz czekam z niecierpliwością, aż zakwitną czereśnie w moim ogrodzie, bo to już lada chwila.:) Patelnię pełną makaronu z klopsikami skradłabym z chęcią na jutrzejszy obiad. Pyszności!
OdpowiedzUsuńode mnie kraść możesz do woli, z każdej patelni i talerza. Fajnie, że masz czereśnie we własnym ogrodzie, u mnie brzoskwinie i jabłonki dwie :) poza tym sporo też szpaków i kosów, więc szansa na większe zbiory marna :)
UsuńŁojezusicku, ale TO DANIE wygląda! nigdy nie robiłam makaronu z pulpecikami (bo się mnie w sumie nie kciało), ale żeby tak kto podał... Jak przyjedziesz do mnie do Wilkówki (patrz tu: http://odpoczynekmamymarzyni.blogspot.com/) to mi takie zrobisz, a ja ci kiszki nasmażę :-DD
OdpowiedzUsuńKolczyków z czereśni nie robiłam (czuje się lekko zaniepokojona, bo tu wszystkie laski się przyznają, że robiły, kurde, może czas na kozetkę?!), alem była u Babci w sadzie na samym "kryngołku" czereśni, na co babcia nie mogła patrzeć. Oczywiście Bronia była wcześniejszą mistrzynią całej wsi w łażeniu po drzewach, ale spadła (właśnie z tej czereśni!) NA WIDŁY!!! Na dowód pokazywała mi rzeczywiste blizny na odwrocie medalu. Podejrzewałam, że była to jedna z sensacyjnych babcinowych bojek, wymyślona chytrze, coby zniechęcić mnie do łażenia po drzewach i chociaż sakrucko się bałam, nie mogłam nie dorwać tych najlepszych na szczycie, zanim zrobiły to szpaki.
CaUski!
Bardzo mi się podoba perspektywa, którą mi tu zaprezentowałaś - Wilkówka, Ty, kiszka, pulpety i ja :) Ciekawe jak było naprawdę z tym babcinym rewersem… a kolczyki zawsze możesz nadrobić, ładnie Ci w czerwieni?
UsuńNie mogę przejść obojętnie obok komentarza Marzyni i jej kapitalnego stylu, śmiałam się do łez.A ja nie pisałam ,że też robiłam kolczyki z czereśni i to wcale nie tak dawno, bo w tamtym roku stroiłam w nie swoje uszy i mojej Zosieńki.
UsuńMarzenko, możesz nadrobić zaległości wspomnieniowe i będziesz mogła "bojki" opowiadać wnukom za kilkanaście lat.
Nie da się przejść obojętnie obok tych komentarzy, też czytam każdy, który znajdę w sieci :)
UsuńNo dobra, powiem to, chociaż nie wiem, czy mój pleban tu nie zagląda: KOCHAM WAS!
UsuńMój Boże, jakie szczęście nas spotkało - MIŁOŚĆ ODWZAJEMNIONA!!!!
UsuńPrzepiękne wspomnienia i bardzo udany przepis.
OdpowiedzUsuńA dziękuję :) Lubię moje przepisy ubierać we wspomnienia, nawet gdy pozornie jedno z drugim niewiele ma wspólnego. Tym razem zaserwowałam czereśnie z pulpetami.
UsuńJa chcę biegać z Tobą po tym sadzie :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie dania, pełne aromatu, zasiadłabym z wielką ochotą :)
Miłej końcówki marca :) Buziaki!
Ja jestem marcowa dziewczyna, końcówka tego miesiąca to mój czas, czuję, że rozkwitam wraz z budzącą się do życia wiosną. Jest cudnie. Chętnie bym Cię poczęstowała tym świetnym daniem, może kiedyś się uda :)
UsuńAguś w takim razie to nasz czas, bo ja z początku kwietnia :) Cyba jesteśmy spod tego samego znaku zodiaku :) Buziaki!
UsuńTak być musi, jesteśmy baranami! Cokolwiek to oznacza, nigdy nie kumałam za bardzo o co chodzi w tych zodiakalnych predyspozycjach. Wczesna wiosna to świetny czas by przyjść na świat w każdym razie. Wszystkim nienarodzonym mogę to rozwiązanie polecić :)
UsuńDziś jadłam podobne, pycha!
OdpowiedzUsuńBezsprzecznie! Pycha!!!!
Usuń