Gdy dzień się skraca i słońce wstaje coraz później, niemal co rano błogosławię moment, w którym zakończyłam edukację szkolną. Gdy sobie przypominam pobudki bladym świtem (choć w przypadku najtrudniejszych świtów jesienno-zimowych raczej były to zawsze świty ciemne..), wspominam codzienny autobus, który odjeżdżał z mojego przystanku kategorycznie za wcześnie, to bardzo trudno mi uwierzyć, że przetrwałam bez szwanku okres liceum.
Jak cudownie jest nie musieć wkuwać znienawidzonej fizyki i drżeć każdego dnia w obawie przed kartkówką, jak dobrze jest nie być narażonym na stres spowodowany przepytywaniem z geografii. Jak to dobrze jest wiedzieć, że to już zamknięty rozdział!
Gdy przypominam sobie czasy, w których koniec wszechświata wyznaczał dzień matury, naprawdę trudno mi uwierzyć, że bez większych problemów przetrwałam ten okres. Pamiętam te nerwowe, bure poranki, kiedy zlani potem spisywaliśmy przedsprawdzianowe memento na wszystkich możliwych częściach ciała, garderoby i na piórnikowych akcesoriach - zupełnie nie mam tu ochoty na jakże rzucającą się na usta sentencję - to były czasy!! Im bardziej wspominam tym bardziej jestem zachwycona, że jestem tu i teraz i, że autobus nr 513 odjeżdża beze mnie z tamtego przystanku...
Gdy przypominam sobie czasy, w których koniec wszechświata wyznaczał dzień matury, naprawdę trudno mi uwierzyć, że bez większych problemów przetrwałam ten okres. Pamiętam te nerwowe, bure poranki, kiedy zlani potem spisywaliśmy przedsprawdzianowe memento na wszystkich możliwych częściach ciała, garderoby i na piórnikowych akcesoriach - zupełnie nie mam tu ochoty na jakże rzucającą się na usta sentencję - to były czasy!! Im bardziej wspominam tym bardziej jestem zachwycona, że jestem tu i teraz i, że autobus nr 513 odjeżdża beze mnie z tamtego przystanku...
W okresie liceum, człowiek nie myślał dostatecznie dużo o kwestiach
żywienia, raczył się tym co w domu dostępne było a w szkole korzystał z
dobrodziejstw sklepiku, specjalizującego się w zapiekankach z mikrofali.
W którymś momencie nawet nabył przekonania, że parująca substancja,
polana niebagatelną porcją keczupu jest niezwykle smaczna i do życia
niezbędna. Nie godziło się wykorzystywać matczynych rąk do sporządzenia
kanapek szkolnych a samemu całkowicie nie mieściło się w głowie by
wygospodarować choćby jedną minutę więcej na przygotowanie drugiego
śniadania. Jakże trudne to były czasy!! Zamiast wieczorem wyczarowywać
pyszności na kolejny dzień, człowiek musiał ślęczeć nad lekcjami, wkuwać
całkiem abstrakcyjne informacje na temat procentowego spożycia owsa i
prosa w Ameryce Środkowej, musiał bądź nawet chciał bywać w miejscach,
które nobilitowały go towarzysko...jak to dobrze, że dziś nie musi. Szczęśliwie mama gotowała wyborne obiady, zatem kubeczki smakowe także przechodziły rzetelny proces edukacji, miały szansę całkowicie nieświadomie złapać solidne podstawy gastronomicznej wiedzy z zakresu 'co z czym jak i dlaczego'. Nauka nie poszła w las.
Dziś spędziłam cudowne popołudnie w kuchni,
zrobiłam potworny bałagan, zajmując każdy milimetr blatu roboczego.
Dziecko dołączyło się do zabawy. Oto najlepsza forma piątkowego
relaksu. Wyhodowana wciągu tygodnia chandra pięknie się rozeszła, na dodatek w domu zapachniało latem, gdyż upieczone zostały ciasteczka z nadzieniem różanym (gdyby ktoś, podobnie jak ja miał chrapkę na powiew lata przepis znajdziecie tutaj).
Weekend będzie boski, biorąc pod uwagę, że w poniedziałek nie trzeba iść do szkoły - kolejny tydzień również zapowiada się świetnie:)))
Dziś bez fanaberii, bez zadęcia, na całkowitym gastronomicznym luzie serwuję placki ziemniaczane. Placki choć to typowo polski przysmak, stoją w kontrze wobec bigosu - robi się je migiem. W nadchodzącym sezonie będą z pewnością często spotykanym zjawiskiem na moim stole, z różnymi dodatkami, sosami i posypkami, dziś jednak wersja podstawowa bo na taką mam ochotę.
składniki:
1 kg ziemniaków,
2 jajka,
1 średnia cebula,
3-4 łyżki mąki
łyżeczka soli,
pieprz czarny mielony,
olej rzepakowy
Wszystkie składniki zmiksowałam w malakserze, smażyłam na oleju z obu stron aż placki zrobiły się złote. Mój drogi Dziadek zwykł ścierać kartofle ręcznie i zawsze czekał by od ziemniaczanej brei oddzieliła się skrobia, dopiero wówczas mieszał z nią resztę składników. To też był dobry sposób, jednak zdecydowanie bardziej wymagający.
Ja tym razem wybrałam drogę na skróty - cała filozofia ograniczyła się do obrania ziemniaków i naciśnięcia guzika 'on' w robocie kuchennym. Gotowe placki posypałam czerwonym pieprzem,
podałam ze śmietaną i cytryną.
Proste i pocieszne, chyba wszyscy o tym wiedzą!!
Wzięło Cie na szkolne wspomnienia...;) A placki aż proszą się, aby je zjeść!
OdpowiedzUsuńOj wzięło, jesienią zawsze przypominam sobie te ciężkie licealne poranki i tę drogę przez mękę - do szkoły. Placki to bomba energetyczna, która doskonale idzie w boczki podczas weekendowego wylegiwania się na ulubionej kanapie...polecam!!
UsuńPlacki ziemniaczane - pycha!:)
OdpowiedzUsuńNiewątpliwie!
UsuńPięknie chrupiące i taki najprostsze - najlepsze! Ja za plackami przepadam ale nie robię zbyt często, bo dzieciarnia nimi gardzi :) U mamy za to jak jestem, to na życzenie mam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło i nie dawaj się chandrze więcej!!!
PS. Też nie znosiłam fizyki!
Według mnie fizyka to jakaś totalnie abstrakcyjna wiedza, która zwykłym zjadaczom chleba nie jest do niczego potrzebna, moja nauka w przypadku tego przedmiotu poszła w las - czarny, gęsty i głęboki w dodatku :)
UsuńMoje dzieci nie gardzą plackami, niestety ich ulubiona wersja jest posypana cukrem (fe!) - czego ja zupełnie nie umiem zrozumieć...uściski. Chandra szczęśliwie już poszła precz!!
zapominam o plackach ziemniaczanych, a one są przecież takie pyszne ...
OdpowiedzUsuńMarta, to ocal je od zapomnienia natychmiast!! :) serdeczności!!
UsuńO kurcze, ale to prawdziwe wszystko, faktycznie tak było, te zapiekanki ze szkolnego sklepiku i u mnie były jeszcze hot dogi i przyjeżdżał autobus 157 albo 110 :-) a placki zawsze pycha!
OdpowiedzUsuńPrawdziwe i ogromnie się cieszę, że to już za mną...oczywiście pewne szkolne aspekty były miłe jak najbardziej ale nigdy nie cofnęłabym czasu, przenigdy!! Matury nie zdałabym po raz drugi. A placki były są i będą niezmiennie pyszne i pocieszne.serdeczności!!
UsuńPlacki ziemniaczane zawsze i wszędzie! Stawiam je wyżej niż naleśniki, bliny i wszelkie inne placki. Ostatnio robiłam je jak Twój dziadek:) Ale zwykle też wybieram przycisk 'on' :)
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam i hołubię moje dalece wyspecjalizowane roboty. Akcesoria kuchenne nie popadają w zapomnienie w moim domu, każdy ma swą misję. Przycisk 'on' na malakserze bardzo lubię w piątki, gdyż pozwala jednocześnie włączyć wersję 'off' w moim wewnętrznym mechanizmie, a to jest niewątpliwie wskazane po tygodniu na najwyższych obrotach :)
Usuń:) O tak, takie "off" czasem bardzo się przydaje :)
UsuńBardzo lubię placki ziemniaczane! Jednak sama ich nigdy nie robiłam. U mnie w domu to tata się w nich specjalizuje :) i on właśnie zawsze wszystkie składniki trze na tarce, własnoręcznie :)
OdpowiedzUsuńU mnie zawsze z cukrem i śmietaną albo z gulaszem :)
Ja zwykle je serwuję z sosem grzybowym, tym razem postawiłam na placki same w sobie, by każdy mógł je dowolnie ozdobić i doprawić, lubię też wersję ze szpinakiem, na słodko nie znoszę, za to moje dzieci uwielbiają. Miłego kolejnego tygodnia Ci życzę Magda!
UsuńKasiu, dziękuję serdecznie za nominację i za wyróżnienie!!
OdpowiedzUsuńAga,
OdpowiedzUsuńfizyki i chemii NIENAWIDZIŁAM!
A placki,masz rację,to niewyszukana elegancja i polski szyk kulinarny.
Ja uwielbiam i robię w najróżniejszych konstelacjach.
Ale takie rustykalne górą!
Kolejny wspólny mianownik!! A placki rustykalne faktycznie konkurencji nie mają, to takie fajne swojskie jadło :) Gnam, więc na bardziej wyszukane opcje obiadowe czasu brak, ale mam nadzieję, że już niebawem, co by równowaga w przyrodzie była, zaserwuję coś znacznie bardziej wyrafinowanego...
Usuńbez bajerów, ale wyszły bajerancko:)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście tak, swoją drogą placki chyba nie mogą nie wyjść, oczywiście każdy będzie według własnych upodobań je doprawiał i 'domączał', jednak w tym przypadku sukces jest zawsze gwarantowany :)
UsuńPlacki ziemniaczane to jest klasyk:) Uwielbiam:) W mojej wersji jest jeszcze czosnek;) A bałagan na blacie jest zdecydowanie niezbędnym elementem kucharzenia:) wcale nie takim strasznym;)
OdpowiedzUsuńWiesz, że z czosnkiem nigdy nie jadłam! Kto by pomyślał, niby wersja podstawowa a jednak każdy ma trochę inną tę plackową bazę.;)
UsuńTaka klasyka jest pyszna :-)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie!! pozdrawiam :)
UsuńOśmieliłam się polecić Twój blog: http://blog.calimera.pl/liebster-blog/.
OdpowiedzUsuńMoże będziesz miała ochotę na zabawę :)
Dziękuję za to wyróżnienie, jest mi bardzo miło!!! na zabawę może ochota by była ale czasu jakoś brak...:( wpisy powstają z mniejszą częstotliwością niż powinny więc mobilizuje siły w tym kierunku. całusy!!!
UsuńPlacki ziemniaczane to dla mnie klasyk, lubię je z cukrem lub ze śmietaną. Pychaaa :)
OdpowiedzUsuńJa z cukrem nie lubię, ale moje dzieci uwielbiają. Moja ulubiona wersja to ta z sosem z suszonych grzybów.POZDROWIONKA!!
UsuńNa zdjęciach wyglądają tak jak niejedno królewskie danie:-) Uwielbiamy placki podane z twarogiem i śmietaną:-)
OdpowiedzUsuńMoje placki są zaszczycone zyskawszy tytuł królewski!! ;)
UsuńAga i dzięki Tobie jutro na obiad placki :)
OdpowiedzUsuńZatem smacznego, placki to idealna opcja na piątek, wiem coś o tym!!
UsuńSzkoła średnia, jak to szkoła średnia, ale czasy studenckie kojarzą mi się z odwiecznym pytaniem (zazwyczaj retorycznym), gdy budzik dzwonił o nieprzyzwoitej 5 rano - wstać czy nie wstać?
OdpowiedzUsuńJaka szkoda, że szkolne stresy i ranne wstawanie trzeba było zastąpić brakiem możliwości pójścia (z pracy) na wagary;)
Dobre placki ziemniaczane nie są złe (Twoje jak widzę prezentują się niezwykle chrupiąco), a żem poznańska pyra, to tym bardziej nie pogardzę:)
Pozdrowionka!
Tak, wagarów i mnie brakuje...placki to dobra rzecz, nie da się ukryć, wierzę, że Ty będąc Wielkopolską Pyrką masz do nich stosunek szczególny. całus!!
OdpowiedzUsuń