sobota, 28 lipca 2012

Barcelona kontrastów czyli stolica Katalonii moim okiem

Wszyscy bez wyjątku mówili mi, że Barcelona cudowna, że klimatyczna i, że niezwykle przyjemna i piękna. Tymczasem to wcale nie jest tak bardzo oczywiste...Barcelona ma też swoją mroczną stronę, która niejednokrotnie przesłania jej piękne oblicze, już wyjaśniam co mam na myśli.



Makaronik - ku uciesze dzieci w Barcelonie można zjeść potrawy
 ze wszystkich stron świata, pizza też była grana rzecz jasna, 
po dwóch tygodniach na hiszpańskim odludziu włoskie jadło cieszyło niezwykle




Noc w slamsach

Podjęłam ryzyko i zarezerwowałam mieszkanie trochę w ciemno tj. opierając się na fotkach wnętrz i zdjęciu satelitarnym. Wszystko wyglądało znakomicie - schludny wystrój, dzielnica Barcelonetta, czyli ścisłe centrum, 50 m do głównej nadmorskiej promenady, tuż obok przebogaty port jachtowy, knajpy na wyciągnięcie ręki.
Gdy dotarliśmy na miejsce baliśmy się wysiąsć z auta. Na wąskiej uliczce upstrzonej suszącymi się ubraniami z każdego balkonu spozierał typ, typ spogladał na nasze auto, na nasze bagaże w końcu na nas samych z dużym zainteresowaniem. Z duszą na ramieniu przerzuciliśmy wszystkie torby do naszego mieszkanka na parterze. W środku czekały na nas kolejne niespodzianki. Okazało się, że w oknach nie ma tradycyjnych szyb tylko szklane żaluzje a za nimi krata. Łóżko stoi metr od drzwi. Bylismy chyba nazbyt zmęczeni i głodni by kaprysić. Zdecydowaliśmy się spędzic noc w tym miejscu i przetestować na własnym organizmie tę lokalizację. Pozory czasem mylą. W tym przypadku intuicja miała rację, a pierwsze wrażenie powinno być dla nas sygnałem by brać nogi za pas. Gwar uliczny wprost nie do wyobrazenia, około 1 w nocy śmieciara pod oknem (bez szyb), około 2 myjka uliczna. Postimprezowe odgłosy, których nie będe tu przybliżać oraz ciche skradanie za naszymi drzwiami przez noc całą, kobiety zawodzące rozpaczliwym spiewem o świcie, dźwięk tłuczonego szkła z pobliskich knajpek. Przed zaśnieciem tj około 5:30 gdy odgłosy ucichły byłam pewna, że zabieramy manatki i uciekamy stąd, choćby pod namiot, który trzeba będzie kupić.
Jakby ktoś kiedyś myślał o wynajęciu mieszkania w Barcelonetcie, z pełnym przekonaniem odradzam, no chyba, że zaopatrzywszy się w wiadro waleriany i środków nasennych...
Ostatecznie spaliśmy w bardzo przyzwoitym hoteliku Open, w bezpiecznej odległości od morza,  nocleg tam załatwiła nam miła Pani z informacji turystycznej na lotnisku… jak się okazuje znalezienie ad hoc wolnego pokoju hotelowego w szczycie sezonu jest możliwe.

Pierwszego wieczoru, zanim Barcelonetta wyszła nam bokiem, wybralismy się do nadmorskiej knajpki na późną kolację. Kalmary były przepyszne, cava również, do posiłku całkiem przyjemnie przygrywali uliczni grajkowie. Przyznam, że klimat tej kolacji i wrzawa tętniącej nocnym życiem promenady mnie urzekły...do czasu aż postanowiłam pójść spać. 


pierścienie kalmarów, do tego kieliszek musującego wina, szum fal i wesołe 'Bamboleo'




Czym Barcelona słynie



Architektura Barcelony robi wrażenie, regularna zabudowa, ażurowe kamienice, malownicze okiennice, szerokie deptaki porośnięte platanami. Czołowe zabytki rozsiane są po całym mieście, trzeba się sporo nachodzić albo można skorzystać z  metra, którym  dojeżdża się dosłownie wszędzie. Domki Gaudiego mimo swej odmienności bardzo ładnie wpisują się w ciąg kamienic, architektura Barcelony jest generalnie zdobna i wybujała, więc szalona La Pedrera i Casa Mila to takie dwie wisienki na puszystym, słodkim katalońskim torcie. Na Passeig de Gracia Garcia, przy której stoją domy Gaudiego, aż się roi od tapas barów, które otwarte są cały dzień, można zatem przegryźć małe kanapkowe cudo w porze obiadowej. Nieomieszkaliśmy skorzystać z tej możliwości.



Sagrada Familia robi kolosalne wrażenie, przede wszystkim dlatego, że po prostu jest kolosalna...by oko nacieszyć głowę zadzierać trzeba bardzo wysoko. Strona katedry budowana współcześnie jest mocno kanciasta i surowa,  stanowi antytezę do fasady głównej, wybujałej i miękkiej. Niektórzy twierdzą, że te dwa różne lica pięknie ze sobą współgrają, ja mam wątpliwości czy różnica stylów nie jest zbyt drastyczna, podoba mi się w każdym razie to, że monument konsekwentnie powstaje i nosi znamiona następujących po sobie epok. Podobają mi się nawet dźwigi, które górują nad całym założeniem, to niesamowite, że budowa rozpoczęta ponad 130 lat temu wciąż trwa a kolejne pokolenia mogą patrzeć jak powstaje najbardziej spektakularne dzieło Gaudiego.
O ile sama katedra zachwyca, to jej okolica zaskakuje mniej pozytywnie: niska zabudowa, pawilony sklepowe, bary fast food, bramy wymalowane grafitti, nieporządek oraz najbrzydsza chyba stacja metra w całym mieście. Robi to takie wrażenie, jakby Sagrada pojawiła tu się z przypadku, jest totalnie wyrwana z nieciekawego kontekstu okolicy. Nie widać tu specjalnych starań pod turystów...jest jak jest, a tłumy i tak przyjdą takie tu mamy dziedzictwo.


Park Guell to kwintesencja szaleństwa, kolory, dziwaczne twory architektoniczne 
i obezwładniajĄca panorama

Słynna La Rambla – główny deptak w mieście wiodący do portu to istna rzeka turystów, kramiki z pamiątkami, natrętni, głośni sprzedawcy ustnych piszczałek, kwiaciarki i kieszonkowcy, którzy nawet nie próbują przed światem zataić swojej profesji. Nie jest to przyjemna ulica, człowiek na tyle obawia się o zawartość plecaka, że w żaden sposób nie może skupić się na kontemplowaniu architektury, atmosfery lub czegokolwiek innego. My chodziliśmy gęsiego, tak by plecak był zawsze pośrodku, metoda skuteczna bo nic nam nie ukradli.

Jest przy La Rambla pewne miejsce, które pragnęłam odwiedzić całą sobą, mianowicie targ Boqueria St Josep. Przeczytałam gdzieś, że jest to najwspanialsze miejsce świata do fotografowania jedzenia, nie mogłam zatem odpuścić.



Malowniczy targ hali St. Josep, podobnie, jak cała Barcelona mieści w sobie dwa światy. Pierwszy - świat pięknych, kolorowych, z pietyzmem wyeksponowanych warzyw i owoców, owocowych koktajli, pszaśnych stanowisk z jajkami, oliwkami i serami. Widoczki urokliwe w sam raz na scenę z filmu, ale wśród tych cudów jak z bajki wyzierają straszliwe stoiska z podrobami, jakich w życiu do tej pory nie widziałam i nie chciałam oglądać. Wahałam się, czy podzielić się z Wami fotkami tych stoisk, które wzbudziły moją odrazę i zdziwienie ale jako, że chcę Wam przybliżyć Barcelonę moim okiem widzianą muszę być konsekwentna i pokazać także tę nie śliczną twarz tego miasta. Ostrzegam, że sceny niczym z Baudelaire'a.
Szczerze mówiąc nie mam pojęcia jakie specjały można przyrządzić przy użyciu głowizn baranich, króliczych czy byczych jąder ale ich mnogość na wystawach świadczy, że jest na nie popyt i, że są wpisane w kulinarną tradycję miejscowych.



 polskie gruntowe pomidory biją na głowę tamtejsze odmiany


dawniej nie jadałam oliwek, chociaż babcia bardzo mnie do tego zachęcała, przełom nastąpił gdy bedąc 15 lat temu w Madrycie skosztowałam hiszpańskiej oliwki z pestką, 
od tego razu oliwki uwielbiam,
a te hiszpańskie są bezkonkurencyjne


przyjemne dla oka kaskady zieloności

zmniejszyłam skalę brzydoty, by nie zdominowała ładnych wrażeń z targowiska


Katalońska kuchnia to przede wszystkim fenomenalne owoce morza i świeże ryby. Restauracyjne karty dań aż się roją od dań na ich bazie. Sporo jest także potraw z nieszczęsnego cordero (maleńkiego jagnięcia, o którym pisałam w ubiegłym poście). Nie mam absolutnie żadnej wiedzy z zakresu kuchni domowej Katalończyków, sądzę, że znajdują w niej miejsce wyżej przytoczone podroby, w knajpach podaje się głównie dania mniej kontrowersyjne. Słyszałam co prawda , że jednym z czołowych i tradycyjnych tapasów jest w Hiszpanii smażone w wysokim tłuszczu ucho wołowe - szczęśliwie jednak nie miałam przyjemności, więc nie mogę potwierdzić.
Cudowny jest zwyczaj stadnych wieczornych wycieczek do tapas barów, tapasy prezentują szerg najrozmitszych odmian, mogą być nadziewane na wykałaczki, mogą być podawane na małych talerzyczkach. Maleńkie grzanki i kanapki są tak śliczne, że żal je zjadać...dlatego być może tak miło się biesiaduje w ich towarzystwie - nie chodzi tu wszak o napychanie się do nieprzytomności tylko posiadówkę w miłym gronie gdzie jedzenie ma być sympatyczną zagryzką pod wino lub sangrię.
 






Niektóre zestawienia smakowe są niekonwencjonalne, bardzo często na mini kanapce spoczywa ziemniaczana tortilla albo plaster ryby polany miodem lub przydekorowany konfiturą z pomarańczy -  zdawałoby się niejadalne a jest przepyszne!
Popularna jest tam również moja ukochana pigwa, robią z niej specyfik zwany dulce de membrillo, czyli coś na kształt galaretki z pigwy. Stosują go w różnych okolicznościach, mnie najbardziej spodobała się okoliczność zaprezentowana poniżej czyli dulce de membrillo z rukolą, ze świeżym serem kozim i prażonymi płatkami migdałów.







Wrażenia z Barcelony mamy piękne, niemniej Barcelona nie spełniła moich oczekiwań, sądziłam, że miasto będzie tak klimatyczne jakim jest chociażby w filmie 'Vicky Cristina Barcelona', tymczasem szczyt sezonu odbiera jej dużą część z tej magii. Chciałabym tam kiedyś wrócić i zobaczyć jak miasto żyje normalnym, pozawakacyjnym rytmem, gdy wrzawa ucichnie, La Rambla opustoszeje a Barcelonetta zmęczona wakacyjnym szaleństwem nie będzie miała siły na dalsze imprezowanie. 

Chciałabym niespiesznie przejść się tamtejszymi uliczkami i pozachwycać fasadami secesyjnych kamienic..nie wiem tylko, czy 'pozasezonie' w ogóle zdarza się w tym mieście...


9 komentarzy:

  1. W tym mieście nigdy nie ma ciszy,La rambla Nie pustoszeje,pozdrawiam,maja38.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale czy ten poziom hałasu ani trochę się nie obniża nawet w styczniu, czy w lutym?

      Usuń
  2. Każde miasto na świecie ma swoje mroczne strony.
    Barcelona jest wyjątkowo głośna, i w dzień i w nocy.
    Pokoje trzeba wybierać bardzo starannie.Te na parterze są nie do mieszkania.
    Dlatego polecam raczej hotele.
    Ale jest coś za coś.
    Niewątpliwy koloryt i jedzenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację ale tutaj uderzyła mnie ta kontrastowość wyjątkowo. Historia z pokojem szczęśliwie się zakończyła, dzięki temu mamy jedną przygodę więcej na swoim koncie, niemniej to był pierwszy i ostatni raz gdy podjęłam ryzyko rezerwacyjne.. serdecznie Cię pozdrawiam!

      Usuń
  3. Kochana,
    tym wpisem wbiłaś mnie zupełnie w fotel! Relacja maksymalnie soczysta, a zdjęcia zachwycające!
    Gratuluję wspaniałej podróży!
    Ściskam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki ogromne, starałam się być rzetelna :). Mam nadzieję, że już wydobyłaś się z fotela i ugotujesz dziś coś pysznego dla moich oczu...:)))

      Usuń
  4. Wspaniała relacja Ago!!! Co do targowiska to masz rację, że czasem mocno zaskakujące artykuły pojawiają się na straganach. Kiedy mieszkałam w Hiszpanii, raz w tygodniu jeździłam na targ, wiejski targ bo na wsi mieszkałam i najbardziej zaskoczyły mnie...bycze jądra, choć w rzeczy samej wyglądały całkiem fajnie. Kiedy dowiedziałam się co to jest,urok ich prysł:)
    A w kwestii tapas-bywałam w knajpach dla miejscowych, gdzie za szybą toczyło sie życie rodzinne a jako dodatek do piwa podawana była...przepiórka lub szaszłyk. Dwa piwa i miałam dosyć:)
    Polecam terany Alicante i Almerii, to taka prawdziwa Hiszpania..
    Dziękuję za przyjemność czytania Twojej relacji...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję za miłe słowo. Cieszę się, że mogłaś tę relację odnieść do swoich wspomnień. Fajnie, że tu zajrzałaś, dzięki temu ja mogę zaglądać do Ciebie - jest tam naprawdę ciekawie!

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń