niedziela, 2 marca 2014

mleko smażone - deser ekstremalnie pyszny


Justyna śmiga na motorze, Kuba skacze ze spadochronem, Andrzej decyduje się na bungee, koledzy z pracy jadą w busz by zażyć tajemniczą Ayahuasca, grupa nieustraszonych morsów uprawia kapiele w lodowatym Bałtyku, a ja? Ja się nie ścigam, nie skaczę, nie pływam w przeręblu, nie zażywam, ja gotuję ekstremalnie!
Ekstremalne kucharzenie ma wiele wspólnego z szaleństwem, bo zazwyczaj uprawiane jest w miejscach całkowicie, lub niemal całkowicie nieprzystosowanych do tego. Często jest podyktowane gwałtowną potrzebą sprawienia sobie ściśle określonej frajdy kulinarnej, zazwyczaj takiej zresztą, której wykonanie w warunkach zastanych graniczy z cudem.




Będąc niegdyś na greckiej riwierze - a było to dawno temu, w początkach stulecia, mimo dostępności dóbr wszelakich - obfitości bakłażanów najpiękniejszych, pomidorów pełnych smaku, wybornej, nieznanej mi wcześniej prawdziwej fety, a także cudownych dań z owocow morza, jakimi karmił mnie staruszek Vangelis, zachciało mi się ruskich pierogów. Gdy zachciewa się pierogów, nie ma odwrotu - pierogi muszą być! Gdy jednak mają to być pierogi ruskie w śródziemnomorzu, zaczynają się schody, bo skąd u diaska wytrzasnąć u podnóży Olimpu biały twaróg krowi? Gdy okazuje się, że ów twaróg nie jest dostępny, na greckim wybrzeżu zastepuje go ostatecznie lokalna feta - twarda, kwaskowata, charakterna. Wałkowanie ciasta na blacie o wymiarach 20x20 cm to czysta ekwilibrystyka, za wałek za to służy pusta flasza po jakimś średnio pysznym winie czerwonym - byłoby lepiej gdyby ta akurat butelka zaopatrzona została w szyjkę z obu stron...

Gotowanie na wykopaliskach, jest o tyle ekstremalne, że w niewielkim pomieszczeniu dary ziemi wszelkie, składowane są obok siebie - ziemniaki stoją w miednicy tuż obok kości wykopanego przedwczoraj pradawnego konia Józka, cukinia spoczywa w niewielkiej odległości od wyselekcjonowanych fragmentów ceramiki, nabiał chłodzi się w wypełnionej wodą misce w ciasnym kącie obok łopat, szpadli, gracek i puzonów. Z zaopatrzonego w siermiężny kranik zlewu leci ekstremalnie lodowata woda. Obok tego starszego mniej lub bardziej archeologicznego inwentarza stoi on - zapomniany piec - najprawdziwszy, stary, kaflowy, na cztery fajerki - to on sprawia, że decyduję się na desperacki krok - ugotowania obiadu dla niemal trzydziestu wygłodniałych, robotniczych paszcz. Gotowanie w towarzystwie Józka, zgrai wszędobylskich polnych myszy, urasta do rangi wydarzenia wiekopomnego, z nieużywanego od dawna pieca nagle dobywa się dymny zapach, skwierczą pod nim żwawe iskry. Czuję ukłucie podniecenia. Na patelni, którą na podstawie zaawansowanej korozji  można by wydatować na wczesną epokę żelaza, smażę placuszki z cukinii, smażę je chyba ze cztery godziny... a potem pod zimnym strumieniem zmywam gary jeszcze dłuzej... poziom adrenaliny jest na tyle wysoki, że wykonuję powyższe czynności ubrana w uśmiech od ucha do ucha.

Za to w warunkach biwakowych znakomicie wychodzą nalesniki. nic nie szkodzi, że palnik jest jeden a gazowa butla wydobywa z siebie ledwie resztki gazu, nic nie szkodzi, że z drzew lecą igły i szyszki, a zamiast kranu jest studnia głębinowa - taka z ręczną pompą, po dwóch godzinach 10 wymarzonych, wyczekanych naleśników jest gotowych. radość na polu namiotowym nastaje, radość zmieszana z cudowną wonią cukru wanilinowego. Ja - dotkliwie pokąsana przez komary, dochodzę do siebie, otrząsam się po kulinarnym szaleństwie i zastanawiam czy owe szaleństwo jest uleczalne...

Dowodów kulinarnego nieokiełznania mogłabym wymieniać więcej, za każdym razem było opatrzone ryzykiem niepowodzenia, za każdym razem miało charakter nieposkromionego zrywu, za każdym zakończyło się sukcesem, sukcesem, który w pamięci będę miała po kres. Dziś w warunkach bezpiecznych i nieobnażających mojego szaleństwa powstał ekstremalnie pyszny deser. Gdy pierwszy raz go jadłam ( o tym razie tutaj ) nie mogłam wyjść z podziwu, że mleko może być podane w formie kotlecika. Charyzmatyczny właściciel knajpki Krike zapytany o to jakim sposobem możliwe jest by mleko taki kształt przybrało, machnął ręką i powiedział, że technika wymaga wiele zachodu. Mimo, że miało być ciężko, postanowiłam sprawdzić, czy rzecz wykonalna jest w domu.
Oto źródło przepisu Sabores y Momentos 





składniki na ok 20 mlecznych kostek:

750 ml mleka 3,2%,
skórka otarta z niepryskanej cytryny,
1/4 szklanki cukru,
1/4 szklanki skrobi kukurydzianej,
2 żółtka,
laska wanilii,
laska cynamonu,
40 g masła

odrobina masła do wysmarowania formy
2 jajka do obtaczania,
bułka tarta
1,5 szklanki oleju do smażenia



Mleko przelewamy do garnka ujmując 1 filiżankę.
Gotujemy ze skórką otartą z cytryny, wanilią, cynamonem i masłem, aż zacznie delikatnie wrzeć. Mleko w filiżance mieszamy ze skrobią kukurydzianą. W miseczce ucieramy żółtka z cukrem. Potem łączymy w całość zawartość filiżanki i miseczki.
Kiedy mleko się zagotuje przelewamy je przez sito i stopniowo mieszamy z przygotowanym oddzielnie płynem - gorące wlałam do zimnego intensywnie mieszając. Całość przelałam ponownie do garnka i nieustannie mieszałam przez 10 minut, aż masa zgęstniała osiągając konsystencję budyniu. 
Tak przygotowany krem przelałam do wysmarowanej masłem kwadratowej formy, ostudziłam, przykryłam folią i wstawiłam na noc do lodówki. Następnego dnia pokroiwszy na kwadraty o boku 3 cm, obtoczyłam dwukrotnie w jajku i bułce i smażyłam w głębokim oleju ( użyłam małego garnuszka, w którym smażyłam po dwie kostki na raz). Po usmażeniu wszystkich posypałam cukrem pudrem. 

Deser jest niezwykły, budzący zdziwienie, jeżeli więc korci Was by zaserwować coś całkowicie innego niż wszystko, co serwowaliście do tej pory - ten przepis Was z pewnością zadowoli. Niebanalna konsystencja - z zewnątrz panierka, w środku budyniowa, kremowa substancja o intensywnym, cytrynowym aromacie.
Polecam!!!


45 komentarzy:

  1. Ach uwielbiam ten deser, mam go nawet na blogu i dość często u nas gości bo Klara również lubi mleko w takiej postaci:-). Ale z ciebie akrobatka kulinarna:-), ekstremalna bym powiedziała:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam! Znalazłam u Ciebie Olimpko droga!! Dziwi mnie, że Twoi Teściowie taką opinię o hiszpańskich deserach mają... ja za creme caramel oddałabym wiele, moje dziecko młodsze także. Leche frita to dość kontrowersyjny deser - mi smakuje, ale jest bardzo inny od tych do czego polski konsument przywykł. To deser ekstremalny!!!

      Usuń
    2. od tego do czego przywykł... tak być winno, godzina robi swoje i poprawna polszczyzna w tym czasie śpi już najsmaczniej :)

      Usuń
    3. też im się dziwię, ale oni to uwielbiają francuskie desery:-), w ogóle są dziwni pod względem smakowym, polskich dan nawet nie chcieli próbować. Nawet nie wiedzą co tracą prawda:-)

      Usuń
  2. Dear Aga: Thank you so much for using my recipe and for naming my blog as the source!! I´m so glad you liked it, it´s a great and very traditional recipe for this time of the year here in Spain! I hope your readers like it too!!
    Thanks again and hugs from Spain!!
    Patricia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patricia, thanks a lot for an inspiration!! Your recipe was my favourite from many I found :) If you ever needed something from polish cuisine just let me know - I use English and Spanish, so there is no problem to translate :) Why leche frita is so traditional this time in Spain? In Poland this kind of dessert is something really unusual. Bests!

      Usuń
  3. Bardzo ciekawy przepis na deser. Pierwszy raz się z takim spotykam:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest absolutnie niezwykły, we mnie też wzbudził zdziwienie, gdy pierwszy raz miałam z nim styczność. W domu da się zrobić - jest bardzo fajny :)

      Usuń
  4. Aguś ten deser jest fantastyczny i jak smakuje - poezja! Chciałabym tak kiedyś z Tobą poeksperymentować w warunkach polowych :) Buźka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kamilko, może kiedyś spotkamy się na jakimś biwaku... wypatruj szaleńcy z patelnią w garści - duża szansa, ze to będę ja :)) Deser polecam, ciekawe, czy spodobałaby Ci się jego inność...

      Usuń
  5. Uwielbiam leche frita!
    Obok churros to moje ulubione hiszpańskie słodkości.
    Nigdy jednak nie zdobyłam się na usmażenie.
    A to błąd,bo smakuje wyjątkowo.
    Może po Twoim dopingu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niechże będę Twoim dopalaczem!!! Niechaj wywołam tę sytuację, w której leche frita stanie się faktem w Twoim domu, bo skoro lubisz... mój mąż na przykład nie bardzo przychylnie podszedł do tej opcji deserowej. To nie jest deser wpisujący się w kanon polskich smaków. Jest dziwny, jest przewrotny - dla mnie fantastyczny, ale Ty to wszystko wiesz, więc do roboty Querida mia!

      Usuń
  6. Na butelkę z dwiema szyjkami nie wpadłam, ale dla wzmocnienia efektu do swojego "wałka" sypałam mokry piasek (-: Proszę, nie lecz się ze swoich szaleństw.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tylko Myszeńko marzę by jeszcze nie raz gotować ekstremalnie. Wykopki mi pewnie już nie dane, ale biwak i riwiera, czemu nie? A butelkę z dwoma szyjkami powinni kiedyś zaprojektować, mogłaby być używana wtórnie - a to takie zacne! PS Nie sypał się piach do pierogów z tej Twojej butelki?

      Usuń
  7. Musi nieziemsko smakowac! Kiedyś wypróbuję ten przepis :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak! To deser nie z tej ziemi, uwierz mi! Nieporównywalny do żadnego deseru, niebanalny i zadziwiający. Niektórzy nie umieją wyjść poza dobrze znany schemat i się w nim rozsmakować, ja bez planu rozsmakowałam się od pierwszego razu, mimo tej inności. Spróbuj, Istria. Ciekawe jak będzie Ci smakował :) Dzięki, że do mnie wpadłaś!

      Usuń
  8. Pierwszy raz widzę coś takiego. Dla mnie wszystkie desery mleczno-śmiatankowe są pyszne, więc ten pewnie też by mi smakował, tylko nie wiem czy chce mi się robić:) chętnie zjadłabym gdzieś gotowca:)

    Mam tylko pytanie czy rzeczywiście dałaś mąkę kukurydzianą? W oryginale jest skrobia i u Olimpii też.

    OdpowiedzUsuń
  9. Racja, oczywiście pomyliłam się w składnikach. Dzięki za wyhaczenie tej nieprawidłowości, już koryguję :) Skrobia kukurydziana. Gotowca w Casa Krike dostaniesz, polecam!!

    OdpowiedzUsuń
  10. Mleko w takiej postaci musiało smakować pysznie:-)) Lubię ekstremalne smaki i myslę, że niebawem i u mnie będzie Twój deser pałaszowany;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie :) Ważna z mojego punktu widzenia sprawa : obtaczać w jaju i bułce należy dwukrotnie - wówczas kosteczka zachowuje ładny kształt. W oryginale była mąka nie bułka, ale jako, że ja z Casa Krike zapamiętałam wersję w bułczanej otoczce, taką chciałam widzieć u siebie :)

      Usuń
  11. To mnie zaskoczyłaś ;) Mleka nie znoszę, już zapach powoduje mdłości, ale tego deseru to bym spróbowała ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wnętrze smakuje budyniowo, jest w nim intensywna cytrynowo-waniliowa nuta z domieszką cynamonu. Ja za samym mlekiem też nie przepadam, ale desery na bazie mleka bądź śmietanki wprost uwielbiam!

      Usuń
  12. Potwierdzam, że jest bardzo smaczne, bo robiłam je w zeszłym roku z tego samego przepisu!, co za zbieg okoliczności:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fotki Patricii przykuwają uwagę, dlatego pewnie skorzystałyśmy właśnie z jej przepisu :) Pozdrawiam!!!

      Usuń
  13. Wspaniały deser! Nigdy takiego czegoś nie próbowałam, a należę do osób, które lubią eksperymentować w kuchni! Pewnie wypróbuję Twój przepis! A tym czasem zapraszam Cię na przepis miesiąca u mnie na blogu, którego tematem w marcu są typowe wypieki z alternatywnymi składnikami. Pomysłów tutaj nie nie brakuje!
    Pozdrawiam Gosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lecę do Ciebie z przyjemnością, a mleko smażone pyszne, więc polecam bez wahania :)

      Usuń
  14. Oho, ktoś tu ma talent literacki - przeczytałam z przyjemnością, aczkolwiek (jeszcze) wszystkiego nie łapię :-)
    A deseru, niestety, nie skosztuję, albowiem Bozia pokarała mnie cukrowstrętem, buuu, chlip, chlip...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Błogosławiony cukrowstręt!! Jak ja bym chciała mieć tę samą przypadłość. Czego Marzyniu nie łapiesz? Może uda mi się wyjaśnić :) Cieszę się, że miło się czytało mimo wszystko :)))

      Usuń
  15. To mleko chodziło za mną już od dłuższego czasu. Chodził, chodziło, już nawet kupiłam składniki, a ono dalej wlokło się za mną. No i widać, że zgrabnie wykorzystało moment mojego braku nim zainteresowania. Uwiodło Ciebie i wyszło piękne. Uwielbiam je, jest niemiłosiernie uzależniające. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię być tak uwodzona :) Tobie też życzę tego rodzaju przyjemności. Dla mnie ten deser to świetna odmiana, jest pyszny, choć z naszym blokiem czekoladowym nic nie jest w stanie wygrać :)

      Usuń
  16. ciekawy przepis... chętnie skorzystam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ciekawy, gdy zamawiałam mleko smażone w knajpie myślałam, że będzie przypominało tofee - a tu taka niespodzianka! Ten deser jest arcyoryginalny. Korzystaj, korzystaj!!

      Usuń
  17. A cóżeś Ty Aguś znowu wymyśliła, takie akrobacje kulinarne?
    Na szczęście znowu ciekawą drogą mnie poprowadziłaś do przepisu,
    że wcale , ale to wcale nie dziwię się ,że uzyskałaś tak wspaniały efekt.
    No, każdy ma swój kawałek podłogi...
    Pozdrawiam Cię serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię się czasem solidnie nagimnastykować, pierogi to zbyt mało, ale pierogi bez wałka, blatu i składników odpowiednich to jest prawdziwa jazda bez trzymanki. Wykopaliskowe gotowanie wspominam jako szczyt kulinarnej ekwilibrystyki, nie mogłam nie gotować skoro w remizie stał Zapomniany Pan Kaflowy. Marzy mi się taki piec kiedyś na własny użytek, najprostsze dania wychodzą na nim fantastycznie :) Mleko smażone jest fajuśkie, jeśli nie próbowałaś spróbuj. buźka i pięknego czasu na stoku Ci życzę!!!

      Usuń
    2. Zdarzyło mi się robić pierogi w warunkach spartańskich, gdy córka studiowała w Tuluzie, a mieszkanko 8 m2 nie mieściło nic więcej po za łóżkiem.
      Ciasto wałkowane butelką jeszcze pełną wina, dla dobrego obciążenia,to dopiero była męka! bo chlupotanie aż bolało,że dopiero po pierogach można będzie wypić. A do tego francuski narzeczony patrzył na ręce przyszłej teściowej...reszty nie dopowiem.
      Dziękuję Aguś , chyba Twoje życzenie się spełni , będzie jazda,śniegu nawaliło 3 m !

      Usuń
  18. Skutkiem miłości do żeglarstwa i biwakowania w miejscach odległych od hotelów wielogwiazdkowych wielokrotnie gotowałam w warunkach ekstremalnych. Zwroty przez sztag , zwroty przez rufę, przechyły na łodzi - a ja gotowałam niestrudzenie schylając tylko głowę, gdy bom nad nią mi przelatywał :):) Adrenalina wtedy jest - to fakt :):) A i satysfakcja niesamowita z sukcesu !! Kreatywność jaka się wtedy w człowieku budzi stała się i moim źródłem dumy zwłaszcza, gdy gotowałam bazując na tym, co akurat komuś innemu uda się złowić :)

    Kotleciki ze smażonego mleka jadłam kiedyś. Nie miały intensywnie cytrynowego smaku, bardziej waniliowa nuta byłą w nich wyczuwalna. Faktycznie to niesamowity deser.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...a ja nigdy na żaglach nie byłam i zupełnie nie wyobrażam sobie skali ekstremalności gotowania na pokładzie, gdy trzęsie, wieje, szarpie, gryzie, a żelastwo nad głową lata. To musi być niezły survival!!

      Usuń
    2. To zależy ile akurat jest w skali Beauforta :):):) Przy kilkugodzinnej flaucie gotowanie na pokładzie jest świetną rozrywką, a gdy dobrze wieje i załoga głodna wyzwanie wzrasta znaczaco :):):)

      Usuń
  19. A niech mnie! O takim zjawisku smakowym jeszcze nie słyszałam! To musiało pieścić kubeczki smakowe...i cynamon, i wanilia...mmmm...;)

    OdpowiedzUsuń
  20. hmm... o tylu potrawach i deserach jeszcze nie słyszałam ..... jestem zaskoczona i oczywiście chciałabym skosztować, jeszcze całe życie przede mną, póki co cieszę się jeśli znajdę chwilę na batoniki musli :) podziwiam Cię!

    OdpowiedzUsuń
  21. narobiłaś smaka, ale jak przeczytałam, że smażone na głębokim oleju to podziękowałam ;[

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pewne grzechy są bardzo ciężkie i ja się ich wcale nie wyrzekam :) rozumiem natomiast, że niektórzy owszem, to dobra inwestycja w zdrowie z pewnością.

      Usuń
  22. Nigdy czegoś takiego nie widziałam, będę musiała skosztować!

    OdpowiedzUsuń