Nie umiem się cieszyć jesienią, choćby była nie wiem jak piękna, złota i polska, dlatego jesienny czas umilam sobie na sposoby wszelkie.
Świetnie sprawdza się w tych okolicznościach zakupiona przy okazji wakacyjnych wojaży butelka znakomitego czerwonego wina, białe przecież nie smakuje już tak samo dobrze jak latem, wino zakupione u źródła ma tę cudowną właściwość, że wraz z jego otwarciem otwieramy cały zapas ciepłych wspomnień i z miejsca robi się nam przyjemniej.
Terapeutyczne właściwości wykazuje czas spędzony na ugniataniu pierogowego ciasta, faszerowaniu gołąbków i zapełnianiu kolejnych słoików darami lata i wczesnej jesieni - czynność ostatnia daje ponadto bardzo miłe złudzenie, że zachowamy lato na dłużej.
Dobrą metodą na umilenie jesiennych chwil, jest także według mnie najobfitszy gar esencjonalnego barszczu, który poprawia samopoczucie i dodaje sił witalnych, praktykuję to rozwiązanie choćby teraz popijając gorącą zupę z największego kubka jaki mam w domu.
Znakomitym sposobem na ocieplenie jesiennego klimatu jest także wizyta w knajpce, w której bije południowe, gorące serce.
Jakiś czas temu Pan Maciej Nowak - znawca tematu - zarekomendował jedno z takich miejsc
(klik), szczególnie zachwalając tamtejszą cudowną paellę de Marisco, za jego namową
Casa Krike przeżyć musiała niemałe oblężenie - w miniony weekend wśród najeźdźców byliśmy także my.

Przyznam, że zupełnie nie skusiła mnie komplementowana paella, gdyż nie lubię tego dania, ale wizja hiszpańskiej uczty przy tapasach, świeżych rybach i owocach morza, jak najbardziej!!!! Oczy mi się zaśmiały, gdy zobaczyłam w karcie mój kochany manchego z galaretką z pigwy, potem zaśmiały mi się po raz kolejny gdy w ruch poszło wino - jakież pyszne było to Sauvignon Blanc!! Na wstępie, z zaskoczenia, podano nam sporą porcję golonki w zawiesistym sosie, posypaną chrustem ze smażonych ziemniaków. Następnie senior Krike zaproponował nam mix tapasów: były krewetki smażone w czosnku, chorizo w winie, pulpeciki skąpane w migdałowym sosie, plastry kaszanki z wyborną konfiturą z papryczek a na koniec navajas - małże o sztabkowatym, wydłużonym kształcie - takie, których nie spotkałam do tej pory nigdzie. W ramach dania głównego moi współbiesiadnicy zamówili rozsławioną paellę de Marisco - a jakże!! Niektórzy muszą mylić paellę z risotto choć ich konsystencja jest dalece odmienna, jak zauważa pan Nowak, w niezwykle pouczającej recenzji, paella powinna od spodu delikatnie się przypalić. Jestem pełna podziwu dla seniora Krike, który z wielką troską podchodzi do zawartości każdej przygotowywanej porcji. Gdy ogromna patelnia zagospodarowała znaczną część naszego stolika, gospodarz zaczął niecierpliwie kołować nad naszym stolikiem by wypatrzeć upragnione socarrat. Ta spodnia, przypalona warstewka paelli świadczy o jakości dania. W naszej opinii wyglądała wyśmienicie, senior miał niewielkie zastrzeżenia - perfekcjonista!
Napawałam oczy monumentalnym, pełnym darów morza daniem, ale dla siebie zamówiłam kalmary z alioli - do kalmarów mam bowiem niemałą słabość. Deser przypadł w udziale dzieciom - było to smażone mleko o mocno wyczuwalnym cytrynowym aromacie - jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi, smażone mleko przypominało kotlecik - było panierowane i nie miało nic wspólnego z toffee, poza wszystkim było niezwykle smakowite. Na koniec Krike przygotował dla nas bardzo oryginalne drinki z wódką i sorbetem cytrynowym.
Tym co było niezaprzeczalnie cudowne w tym miejscu była atmosfera, jaką kreował gospodarz. Krike to wulkan energii, którą ostrzegam - zaraża. Po chwili w jego towarzystwie ma się ochotę tańczyć, śpiewać i pozostać na całą wieczność w niepozornym lokaliku na Jelonkach - w innych miejscach być może byłaby to zasługa napitków, tutaj niewątpliwie za tym zjawiskiem stało gorące hiszpańskie serce Krike. Wizytę polecam, szczególnie na jesienno-zimowe chłody, bo jest w stanie rozgrzać najbardziej dotknięte przesileniem dusze i uradować podniebienia prawdziwie hiszpańską ucztą :)
W ramach zachęty, o ile niewystarczająco zachęciłam słowem, przedstawiam jedno z dań, które uwiodło moje kubki smakowe minionej niedzieli, nie wiem, czy Krike przygotowuje je w ten sam sposób, w wydaniu domowym smakowały w każdym razie całkiem podobnie.
składniki na klopsiki:
750 g mięsa ( pół na pół cielęce lub wołowe i wieprzowe)
1 bułka nasączona w mleku i odsączona
1 duża cebula
2 ząbki czosnku
natka z pietruszki
jajko
gałka muszkatołowa
pieprz
sól
papryka słodka
Powyższe składniki mieszamy ze sobą i odstawiamy by składniki się 'przegryzły' przez godzinę. Następnie na oliwie smażymy malutkie klopsiki z każdej strony. Gdy wszystkie się równomiernie zrumienią na tej samej patelni przygotowujemy zalewę.
składniki na zalewę:
1 średniej wielkości marchewka
1 cebula
2 ząbki czosnku
łyżeczka mąki
bulion ok 1,5 szklanki
pół szklanki wina białego wytrawnego
sól
Startą na grubych oczkach marchew wrzucamy wraz z posiekaną drobno cebulką i czosnkiem na patelnię. Gdy uwolnią się aromaty zagęszczamy mąką, a następnie zalewamy bulionem i winem. Tak przygotowana zalewa powinna się delikatnie zredukować, po 10 minutach dodajemy utarte w moździerzu na proszek/pastę kolejne składniki:
składniki pasty:
solidna garść migdałowych płatków uprażonych na oliwie
ząbek czosnku
natka pietruszki
słodka papryka
kilka niteczek szafranu
Gdy zalewa jest kompletna wrzucamy do niej przygotowane wcześniej mięsne kuleczki i gotujemy 15 minut razem. Podajemy jako zakąskę w małej patelence.
Danie jest fantastyczne, cudownie pobrzmiewa w nim migdał. Dla tych, którzy nie będą mieli w najbliższym czasie okazji odwiedzić energicznego madrileńo, polecam skorzystać z tej receptury. Sprawdziłam i polecam, ja mam to szczęście, że Krike rezyduje całkiem niedaleko i wiem, że wrócę do niego jeszcze tej jesieni... ;)