środa, 24 lipca 2013

gratin ziemniaczane - w Prowansji smakuje najlepiej


Dzwon w sąsiednim kościele wybił przed chwilą kolejną upływającą w spokoju godzinę, cykady hipnotyzują swoją miarową, skoncentrowaną piosenką, na stół właśnie wjechała porcja orzeźwiającego Rose, w piekarniku dochodzi aromatyczne gratin... jest cudnie!! Mojej równowagi i poczucia absolutnego pogodzenia z samą sobą i z innymi nie zakłóca nawet ryczący z dziecięcego pokoju Gangnam Style. Białe mury miasteczka zdają się być niezamieszkałe, jaskrawe okiennice nie uchylają się w ciągu dnia na choćby ułamek chwili, za moimi plecami maluje się charakterystyczna sylweta Mont Vonteaux, a okalające nas pola zachwycają kompozycją różnych odcieni fioletu. Lubię tę lawendową część Prowansji, lubię ten zapach, który wita mnie co dnia, lubię nieskończenie kręte drogi, którymi jechać trzeba by dostać się do kolejnej village perche, podoba mi się nawet fakt, że poza językiem francuskim, żaden inny nie będzie tu zrozumiany. Jestem w innym świecie. Ponoć Bóg stwarzając świat rzucił na ten teren ostatki, dzięki czemu jest to kraina niezwykle bogata, krajobraz jest zmienny i zaskakujący. To już mój trzeci raz w Prowansji i wiem, że będzie ich więcej. Jak zwykle jednym z głównych celów naszej wyprawy było wino: apelacje Rasteau, Gigondas, Vacqueyras, Beaumes de Venise, Vonteaux odwiedzamy nie po raz pierwszy. Mimo cieszących się dobrą sławą win czerwonych w upalnej Prowansji skupiam się na prostych, acz wybornych winach różowych i białych - świetnie współistnieją z klimatem i krajobrazem, czerwone - choćby nie wiem jak pyszne przy 35 stopniach smakować mi nie chcą.  


gratin popełnione przed chwilą - aromat lawendy przez pewien czas miał konkurencję

Fioletowy patchwork rozpostarty w prowansalskich dolinach i na wzgórzach tworzą pola lawendy i lawendyny - ta druga jest uboższą krewniaczką szlachetnej lawendy, ma inne przeznaczenie i właściwości, to ona wykorzystywana jest m. in. przy produkcji mydeł. Lawenda ma zaś właściwości lecznicze, stosowana jest także przy produkcji perfum, ponad to lawenda jest rośliną miododajną a miód z niej jest nieprawdopodobnie pyszny. Idąc wzdłuż fioletowych pól słyszymy głośny pszczeli chór, na niektóre pola, z uwagi na duże zagęszczenie tych owadów nie powinno się wchodzić,  ostrzegają o tym patrolujący okolicę właściciele. Miód lawendowy ma zbliżoną konsystencję do rzepakowego, jest bardzo kremowy i delikatny, ale aromat nie pozostawia żadnych wątpliwości - przyjemny słodki 'perfumowy' smak jest nader przyjemny i charakterystyczny. Vinegret z miodem lawendowym nie ma sobie równych. Swoją drogą jutro wybieram się do pszczelarza by taki miód zakupić. Jak się okazuje w Prowansji zjeść można także fioletowe lody lawendowe - nie baczcie na mydlarskie skojarzenia - są naprawdę przepyszne!!


pola w Saint Trinit - według mnie jest to najbardziej kojący rejon Prowansji

suszona lawenda ponoć odstrasza mole, niewątpliwie także pięknie aromatyzuje zawartość szaf z ubraniami




Villages perches - miasteczka powstałe niczym orle gniazda na szczytach skał,
tu pocztówka z Gordes, nie bez przyczyny uznawanego za jedno z piękniejszych miast Francji

















Roussillon - według mnie najbardziej malownicze miasteczko w świecie


ochra z Roussillon

na tym stoisku zakupiłam gałkę muszkatołową do dzisiejszego gratin, targ w Vaison la Romaine wart jest polecenia

Obszerniejszą relację przedstawię niebawem, póki co zamierzam nadal eksplorować głębię smaku lokalnego Rose oraz nałożyć sobie pokaźną porcję gratin...

do następnego!!!






poniedziałek, 15 lipca 2013

torcik jagodowy - moje wakacyjne wspomnienie



Leniwe weekendowe popołudnie. Bar gastronomiczny nad rzeką, Wda płynie spokojnie upstrzona sylwetkami łódek, rowerów wodnych i kajaków, po okolicy rozchodzi się zapach ryby z pobliskiej smażalni zmieszany ze słodką wonią gofrów, sprzedawanych przy głównym deptaku. Siedzę i piję duże, dobrze schłodzone piwo z kija, jak zawsze  oganiając się przy tym od chmary os, która bardzo chce pić ze mną z jednego kufla. Obok dociera mnie, jakże miła sercu lokalna gwara i ten cudowny okrzyk 'FLAAAAAKI RAAAZ!!' słyszalny zza baru - oto chwila która przywraca równowagę, chwila nieskończonego szczęścia, ta za którą tęsknię rok cały i która zawsze wygląda tak samo. Z pewnością za moment zawita do baru Zawiany Pan, prosząc o porcję napitku na tak zwaną krechę. Po pierwszym moim piwie będzie pstrąg z ziemniakami z wody i świeża surówka z kapusty, względnie sadzone zamiast pstrąga, a na deser zamówię kolejne piwo, a potem dzieci wyciagną nas na lody do kawiarni vis a vis...





Kawiarnia jest rodzinną firmą i swego czasu co niedziela Goposdyni popełniała torcik jagodowy, na który ja pędziłam co tchu by inni jego entuzjasci go przypadkiem nie wyjedli przede mną. Moja słabość do torcika jagodowego była dziwna, gdyż za samymi jagodami nie przepadałam nigdy, tam gdzie wszyscy zbierali jagody do paszczy i do słoika w proporcji 1:1, ja nigdy nie podjadałam owoców, dzięki czemu mój słoik był w znacznie większym stopniu zapełniony niż moich towarzyszy. Torcik w każdym razie był cudowny. Jego podstawę stanowił biszkopt, potem była serowa masa na zimno z jagodami i plaster czekolady. Jakie to było pyszne!!!! Idąc w ślad za tym moim tucholskim sentymentem, którego nie wiedzieć czemu od lat kilku nie doświadczyłam w kawiarni nad rzeką, dziś postanowiłam nawiązać do tamtego smaku. Skorzystałam z przepisu Kwestii Smaku, która nigdy nie zawodzi, delikatnie namieszałam w recepturze, bo chciałam mieć więcej warstw.




składniki:

spód

180 g herbatników owsianych
80 g masła


masa jagodowa

200 g sera białego Garwolińskiego,
10 g żelatyny
200 g jagód,
cukier puder do smaku,


masa biała:

200 g sera białego Garwolińskiego
10 g żelatyny,
1 mały jogurt naturalny,
cukier puder do smaku

galaretka jagodowa:

200 g jagód
5 łyżek cukru pudru
 2 łyżeczki żelatyny



Żelatynę rozpuścić w kilku łyżkach gorącej wody. W rondelku pogrzać jagody z cukrem pudrem aż delikatnie zmiekną i zaczną puszczać sok. Przecisnąć jagody przez sito, powstałe jagodowe puree wymieszać z żelatyną i podgrzać całość. Wystudzić.
Herbatniki ugnieść na miazgę i wymieszać z masłem w temperaturze pokojowej, Tak powstałą masę wyłożyć na tortownicę przykrytą papierem do pieczenia uprzednio zamykając obręcz, tak by brzegi papieru pozostały na zewnątrz. Docisnąc masę by powstał równy placek. Schłodzić powstały spód, ja wsadziłam go na 20 minut do zamrażalnika.
20 g żelatyny rozrobiłam w 1/3 szklanki gorącej wody. Następnie składniki masy jagodowej zmiksowałam w malakserze, pod koniec dodając połowę przygotowanego roztworu żelatyny. Zabieg powtórzyłam z masą białą.
Zabawa zaczyna się przy układaniu  warstw, każdą bowiem musimy nieco schłodzić by się nie poprzenikały. U mnie szło sprawnie, bo postanowiłam chłodzić w zamrażalniku, tym sposobem kolejne piętro mogłam nakładać juz po godzinie od ułożenia pierwszej warstwy. Warstwą wieńczącą jest jagodowa galaretka o barwie głębokiego fioletu. Zalawszy nią torcik wstawiłam go do lodówki, przykryłam folią i czekałam do nastepnego dnia.
Po uwolnieniu sernika z obręczy ozdobiłam kształtnymi bezikami, mietą z ogródka i zamrożonymi dzień wcześniej jagodami.

Torcik wyszedł obłędny, gdybym tylko mogła go jeść z widokiem na ukochaną Wdę...




środa, 10 lipca 2013

makaron z cukinią - pochwała prostoty



Moja kuchnia - tętniąca spokojnym życiem kraina szczęśliwości, drewniane szafki w kolorze miodu, nieskończenie długi blat na którym można siekać, ugniatać, ubijać, wałkować godzinami, kojący widok na trzy strony świata - ta cudowna, sielankowa sceneria zamieniła się minionej niedzieli w tło krwawego spektaklu, którego głównym bohaterem byłam ja. Wszystko zaczęło się niepozornie od treningu 'killer' Ewy Chodakowskiej, być może nazwa tego programu wyszczuplającego powinna wróżyć krwawy ciąg dalszy - nie zorientowałam się w porę... Po pięciu minutach wyczerpującej do granic możliwości rozgrzewki stwierdziłam, że muszę iść doprawić pieczone ziemniaki - po killerze przecież nastąpić miał obiad. Po chwili więc, z finezją Edwarda Nożycorękiego, za pomocą świeżo zakupionych nożyczek do ziół cięłam solidną wiązkę oregano, za którymś sieknięciem udało mi się odciąć także kawałek własnego palca...

Krew była wszędzie, patrząc na czerwoną posadzkę i blat można by podejrzewać, że chwilę temu zakończyły się tu zdjęcia do kolejnej części "Piły".

Tym sposobem od kilku dni jestem wykluczona z aktywności kulinarnej, gotuję więc bób i nie eksploatuję za bardzo moich górnych kończyn. Na całe szczęście w nurt tego gastro-minimalizmu znakomicie wpisał się odkryty na blogu Italia od kuchni banalny makaron z duszoną cukinią, który nie wymaga zbyt dużego poświęcenia a pyszny jest niezwykle ( jem go na obiad codziennie od niedzieli ;) ).





Zaciekawił mnie pomysł sosu z duszonej, nie przesmażanej cukinii, dała mi także do myślenia uwaga, że Polacy mają tendencję do używania przesadnie dużej ilości przypraw i dosmaczaczy.  Pomyślałam - być może, sama nie bardzo wyobrażam sobie nie dosypać ziela do zupy czy sosu. Polskie dania tradycyjne zresztą, nie mają racji bytu bez aromatycznych przypraw. W przypadku jednak bardzo świeżych, sezonowych składników powyższe mogą w zupełnie niepotrzebny sposób odwracać naszą uwagę od głównego tematu dania.
Tuż po odkryciu nowego zastosowania dla ukochanych warzyw, co tchu popędziłam po cukinie i przystąpiłam do czynów, przepis każe zastosować raptem cztery składniki: cukinię, cebulę, pieprz i parmezan, no i sól ale to oczywista oczywistość. Gdybyście wiedzieli jak trudno mi było powstrzymać się przed dorzuceniem czosnku i świeżej bazylii!! Dobrze, że się powstrzymałam bo sos wyszedł fantastyczny.




składniki:
 
pół paczki świderków,
spora młoda cebula,
trzy cukinie midi lub jedna wielkości tradycyjnej ale w tym przypadku musimy pozbawić ją pestek, jeśli wybierzemy mini cukinki musimy ich mieć co najmniej 8 sztuk,
szklanka wody,
pieprz drobno mielony - nie żałować!!,
sól,
parmigiano reggiano


Oto sekrety powstawania szałowego makaronu z duszoną cukinią.

Zakupiony w sklepie makaron wrzuciłam na gotującą się wodę - zarówno spaghetti, rurki jak i świderki spisały się równie dobrze (pozbawiona części palca zupełnie nie miałam ochoty na uprawianie domowej wersji pasty)
Dużą młodą cebulę pokroiłam drobno szczędząc palce tym razem, młodą cukinię obrałam, ze starszej zaś wyciągnęłam dodatkowo co większe nasionka. Następnie pokroiłam w umowną kostkę. Cebuli pozwoliłam dojść przez 3 minuty na oliwie, gdy zmiękła dodałam cukinię, zalałam całość wodą i osoliłam. Warzywom dałam 15 minut by ładnie zmiękły a po tym czasie rozgniotłam je drewnianą łopatką na całkiem niewyględną papkę,  po czym oprószyłam drobno mielonym pieprzem. Po dorzuceniu do sosu klusek, przyprawiłam całość słuszną porcją tartego parmezanu.


Z uwagi na mój stan, który odczytuję jako kolejny manifest na rzecz wakacji, w ciągu ostatnich dni wykonałam ten makaron już trzykrotnie. Dzięki temu wiem, że lepiej smakuje gdy cukinię pozbawimy skórki, pieprz zostanie drobno zmielony a ser będzie najprawdziwszym parmigiano reggiano.

 

czwartek, 4 lipca 2013

dobrze się czuje we własnej skórze - cukinia z czerwonym pesto


Od kilku tygodni jestem szczęśliwą posiadaczką dwukilogramowego pojemnika pysznych suszonych pomidorów w zalewie (dziękuję Adam!!). Zagryzamy je z Połówką ochoczo wieczorową porą bez dodatków, dorzucamy do sałatek i makaronów, coraz częściej też miksujemy na cudowną masę do pieczywa. Pomidorowe pesto zawojowało moje menu w ostatnich dniach, jest bardzo uniwersalne i wpisuje się w różne nurty kulinarne - od mięsnego, przez warzywne na makaronowych wariacjach skończywszy.
Suszony pomidor bardzo się lubi z cukinią, tym sposobem lubimy się we troje, z sympatii tej powstało poniższe danie, wdzięczne, sycące a zarazem lekkie. Mogąc obcować z młodą cukinią na co dzień, korzystam z tego dobrodziejstwa ile wlezie, dziś miałam szczęście trafić na cudnej urody cukinki okrągłe z czego cieszę się wielce.





składniki:


100 g płatków migdałowych,
60 g parmigiano reggiano,
1 mała papryczka pepperoni,
15 pomidorów suszonych z zalewy,
2 ząbki czosnku,
2 fileciki anchois,
kilka listków bazylii,
kilka łyżek zalewy pomidorowej
+
7 okrągłych cukinii średniej wielkości






Składniki pesto rozdrobniłam w blenderze, lecz nie dopuściłam by konsystencja była zbyt jednolita, lubię wyczuwalne drobinki.
Młoda cukinia ma mało pestek, po wydrążeniu jej pokroiłam więc miąższ na nieforemną kosteczkę i zmieszałam z przygotowanym wcześniej pesto. Tak sporządzoną substancją napychałam cukiniowe, pękate foremki, niektóre przykryłam czapeczkami z ogonkiem, inne pozostawiłam bez przykrycia. Chciałam piec z termoobiegiem, ale się był popsuł w moim piekarniku, nastawiłam więc dolną i górną grzałkę na 200 stopni i bacznie przyglądałam się, co się wydarzy...
Po blisko 20 minutach pachniało w całym domu, wierzch pesto pięknie się zarumienił, pozostało tylko pokroić bagietkę, wyjąć z lodówki dobrze schłodzone wino, zasiąść na tarasie i zacząć karmić się urokiem lipca.





Moja kuchnia domaga się chyba wakacji, coraz więcej sprzetów szwankuje, termoobieg zaniemógł, zmywarka zamiast zmywać brudzi, nóż od blendera gdzieś się zapodział... Przyznam, że ja też się czuję lekko wyeksploatowana i choć kocham spędzać czas w kuchni, przyszedł czas w którym z rozkoszą zasiądę do nakrytego już stołu i pozwolę się nakarmić. Wyjadę, zostawię kuchenne niezbędniki w domu - niech odpoczną od swej nadpobudliwej gospodyni... a gdy wrócę, oj będzie się działo!

Miałam to uczynić dawno temu, ale ja jak to ja, wciąż zapominałam, bywalców fejsbuka zapraszam na facebookową stronę w sezonie...



niedziela, 30 czerwca 2013

sandacz na kremowym sosie ze szczawiu


Smażony mintaj, wędzona makrela i puszkowany tuńczyk - tak na pierwszy rzut oka wygląda TOP 3 najchętniej kupowanych ryb w Polsce. Mintaj by trafić na nasz stół ma kawał drogi do przebycia, gdyż poławiany jest w północnych morzach Pacyfiku, z tego też powodu kupić go możemy wyłącznie pod postacią mrożonych płatów. To bodaj najczęściej smażona ryba w naszym kraju, główny bohater piątkowych jadłospisów w wielu polskich domach, szkolnych stołówkach i wczasowych jadłodajniach, czołowa postać polskiej ryby po grecku, pulpetów rybnych i faszerowanej ryby w galarecie.

Makrela jest na tyle wpisana w polski krajobraz kulinarny, że wielu kojarzy ją z Bałtykiem, tymczasem poławia się ją w Atlantyku. Pasta z makreli to w kraju nad Wisłą śniadaniowy evergreen, przy czym w każdym domu znany jest ten najlepszy na nią sposób...

Karp jest co prawda wymieniany wśród popularnych i lubianych ryb polskich, ale poza okresem bożonarodzeniowym nie łatwo go dostać, mam zresztą wrażenie, że niespecjalnie o niego zabiegają. Dorsz i pstrąg wiodą prym wśród chętnie kupowanych polskich gatunków, no i śledź ale ten najczęściej w postaci już przetworzonej.




Dłuższy czas poszukiwałam miejsca z dobrymi rybami stąd i stamtąd, takimi, które sprzedawane świeże są świeże naprawdę, i takimi mrożonymi, które po rozmrożeniu będą jakości właściwej. Wygląda na to, że w końcu znalazłam swoje źródło. Na pierwszy ogień poszedł sandacz.
Smażona ryba najbardziej smakuje mi w Borach Tucholskich, w domu stawiam na bardziej niebanalne na nią sposoby, lubię ją piec, zawijać, opiekać w folii, pergaminie i zestawiać z ciekawymi dodatkami. Moją myśl od kilku tygodni zaprzątał pewien przepis znaleziony na stronie o!kuchnia był niezwykle kuszący gdyż nakazywał zestawić rybę ze szczawiem. Szczaw jak wiemy kwaśny jest i wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że z rybą mu dobrze będzie.




składniki, porcja dla 2-3 osób w zależności od apetytów:

filet z sanadacza 400 g,
olej rzepakowy,
sól,
jedna młoda cebula,
łyżka masła
dwie porządne garści szczawiowych liści,
szklanka śmietanki kremówki,
ząbek czosnku,  
koperek, 
pieprz drobno mielony


Rozmrożoną rybę kroimy na mniejsze kawałki, solimy i  smażymy z obu stron na patelni grillowej z niewielką ilością oleju. W tym samym czasie na drugiej patelni przygotowujemy sos. Cebulę kroimy drobno i wrzucamy na rozgrzane masło, szczaw kroimy na cieniutkie wstążki i dorzucamy go do cebuli, szybciutko zalewamy całość śmietanką, przyprawiamy solą, pieprzem i dorzucamy pokrojony w cieniutkie talarki czosnek. Czekamy aż smaki się 'przejdą' a sos zredukuje, po około 5 minutach dodajemy rybę i pod przykryciem dajemy całości kolejne pięć minut. Drobno posiekany koperek dodajemy po zdjęciu całości z gazu.





Długi czas ryba na pierzynce z porów była moim numerem jeden, jednak od wczoraj o pierwsze miejsce na pudle walczy z nią sandacz na kremowym sosie szczawiowym. Nie mam słów by opisać jak pyszne jest to połączenie.
Przepis jest tym bardziej ciekawy, że pozwala na wdzięczne skorzystanie z dobrodziejstw zielonych liści, które zwyczajowo zawsze kończą w zupie. Nowa metoda na szczaw jest genialna!!!

Polecam Wam ogromnie rybę ze szczawiem serwować, póki czas :)
Jednocześnie mam prośbę, podsyłajcie mi swoje ulubione pomysły na rybę,  jedno miejsce na moim pudle wciąż pozostaje nieobsadzone!



niedziela, 23 czerwca 2013

skandynawski tort kanapkowy - w sam raz na imprezę



Moja wiedza z zakresu kuchni skandynawskiej jest bliska zera. Mizerny obraz zbudowany jest na kompromitującej bazie: kulek mięsnych - nota bene przeze mnie nigdy niesmakowanych, które z wyjątkowym upodobaniem zamawiają entuzjaści szwedzkiego designu... Wieść niesie, że w północnych krajach, poza wspomnianymi kulkami, jada się także renifery, jest suchy chlebek z wypustkami i leżakujące, znane na całym swiecie - głównie z opowieści - długo leżakujące śledzie. Jest też szwedzki stół i znakomity gravlaks. I to by było na tyle mojego pojęcia.





Dziwny jest ten wiedzy brak, skoro Skandynawię i Polskę zaledwie Bałtyk oddziela. Wielokrotnie bulwersowało mnie postrzeganie kuchni polskiej przez pryzmat pieroga, wzglednie żuru (przy całym mym uwielbieniu dla nich), a tymczasem podobną ignorancję sama wykazuję wobec kuchni z sąsiedztwa. Dlatego dziś nie będzie o naszej rodzimej, ani o włoskiej, ani o hiszpańskiej wcale, lecz o skandynawskiej właśnie i będą same ochy i achy wypowiadane w jej kierunku.  Jak się okazuje, wbrew stereotypom - Skandynawowie mają niemałą fantazję, nikt bowiem poza nimi nie wpadł na jakże genialny pomysł tworzenia wytrawnych tortów. Mnie ujęli tym daniem, zobaczyłam je poraz pierwszy co prawda na jednym z polskich blogów, ale gdy wpisałam w wyszukiwarkę magiczne słowo smӧrgåstårta a następnie jego fiński odpowiednik voileipakakku na ekranie otworzył się przede mną świat rozkoszy ziemskich. Postanowiłam wykonać ten skandynawski specyfik w trybie pilnym i misternie go ozdobić zgodnie ze sztuką. Zabawy było co niemiara.




Niestety w polskich sklepach nie dostaniemy blatów z pieczywa pod ten specyfik, musimy więc posłużyć się najzwyklejszym chlebem tostowym lub jak ja, wykonać owy podkład samodzielnie. Tort kanapkowy jest wprost idealną opcją na imprezę, można go podać w całości by każdy ukroił sobie porcję, lub poporcjować go wcześniej. W każdym przypadku będzie bardzo malowniczo i niestandardowo.
Voileipakakku daje wiele możliwości, różne mogą być kształty, bardzo bogate mogą być nadzienia, wierzchnie ozdoby zaś mogą być rozlokowane w artystycznym nieładzie, albo w geometrycznym porządku. Tort kanapkowy jest fajnym zamiennikiem dla kanapek - sprawdzi się np. na festynie rodzinnym w szkole, albo na dużej domówce. Ile to razy szykując blisko 100 sztuk mini-kanapeczek na imprezę, zdarzyło się, że pierwsi goście nakryli mnie - zupełnie nie wyszykowaną - na układaniu rzodkieweczek, krojeniu serów i im podobnych czynnościach dekoratorskich. Tort kanapkowy pozwoli nam uniknąć takiej sytuacji, gdyż zrobimy go dzień wcześniej. Bezpośrednio przed imprezą ozdobimy wierzch i pokroimy go na porcyjki, a gdy goście przyjdą będziemy piękni, pachnący, zrelaksowani i bardzo zadowoleni.
Blat wykonałam bazując na przepisie na chleb na tang zhong. Nie zmieniłam tu nic, poza formą, która tym razem była kwadratowa. Wystudzone ciasto pokroiłam na trzy blaty - podobnie jak kroi się biszkopt.
Nie będę podawać dokładnych proporcji, w torcie kanapkowym nie ma reguł, dlatego jest taka frajda przy jego robieniu. Moja wersja jest zachowawcza ze względu na dzieci, dominuje tu masa serowa, delikatnie przełamana kilkoma dodatkami.
Pierwsze piętro stanowi:
ser biały zmiksowany z odrobiną świeżo startego chrzanu
plastry łososia wędzonego
plastry awokado skropione cytryną
a drugie piętro wypełnia:
pasta jajeczna z koperkiem,
ser biały z czerwoną papryką
Całość wysmarowałam majonezem zmieszanym z jogurtem, lepszy byłby z pewnością ten pierwszy z białym serem, jednak niestety zabrakło go tym razem. Tort spędził noc w lodówce, a majonez stracił swój ładny kolor, niemniej obyło się bez uszczerbku dla smaku. Wierzch ozdobiłam tuż przed podaniem.



Było pysznie i choć zdaję sobie sprawę, że smӧrgåstårta nie stanowi o kuchni skandynawskiej, bardzo mnie zachęciła by zapoznać się bliżej ze smakiem północy.


poniedziałek, 17 czerwca 2013

sałata z truskawkami i bryndzą na grzance


Są takie połączenia, których unikać należy jak ognia. Gdy popijemy na przykład cudownie aromatyczny Roquefort czerwonym, wytrawnym winem zafundujemy sobie wątpliwe doznania smakowe, gdy połączymy piwo z tortem też nie będzie fajnie, pierścienie kalmarów zapijane gęstym koktajlem ze śmietany i truskawek mają prawo smakować tylko kobietom w ciąży (przypadek własny). Są jednak także takie smaków mariaże, których składowe stanowią o sobie wzajemnie, pięknie się uzupełniają, podkreślają walory towarzystwa. Pomidor i bazylia, rzeczony Roquefort i Sauternes,  dynia i szałwia, ziemniak i koperek, szparag i szynka - długo by wymieniać.  Mówię o tym nie bez kozery, wszak jakiś czas temu odkryłam całkiem przez przypadek, że truskawka kocha się z bryndzą. Jest to połączenie być może nieoczywiste ale wyborne, dlatego, gdy tylko nastaje sezon truskawkowy raczę się tym wdzięcznym zestawem bez końca. Dziś był nasz pierwszy wspólny raz w tym roku, przewyborny zresztą gdyż uzbrojony dodatkowo w solidny oręż zielonych liści prosto z pobliskiej grządki. 

Czy wspominałam już o tym, że uwielbiam czerwiec?





składniki:

kilka liści sałaty rzymskiej,
kilka listków szpinaku sałatkowego, 
kilka listków endywii,
kilka dorodnych truskawek przekrojonych na pół,
ocet balsamiczny, 
dwie kromki białego pieczywa, 
bryndza do wysmarowania grzanek

W kwestii wykonania - należy ułożyć zielono-czerwone składowe sałatki w taki sposób by i nasze oczy mogły się najeść, a następnie delikatnie polać wszystko octem balsamicznym. Na patelni grillowej opiec pieczywo z jednej strony a tuż po zdjęciu z ognia posmarować je bryndzą. Grzanki z serem dołączyć do reszty i zacząć ucztowanie.

Nie będę się dziś dłużej rozpisywać, mam tylko szczerą nadzieję, że Ci, którzy bryndzy z truskawką nie łączyli do tej pory uczynią to niebawem a potem czynić będą co sezon przez długie lata z rozkoszą 
; )