Jeżeli istnieje piekło, z pewnością serwują tam zupę na kostce rosołowej.
W życiu nagrzeszyłam sporo. Słuchałam New Kids on the Block, podczas gdy reszta świata kochała się w Depeszach, jako sześciolatka nad wyraz konsekwentnie wyrzucałam tabletki antybiotyku za szafę aż do ostatniej dawki, nie przeczytałam "Nad Niemnem", spisałam cały sprawdzian od Dagmary i Łukasza (oni dostali po jedynce a ja 3+), zapytana o ulubiony film odpowiadałam bez zająknięcia, że "Królestwo" von Triera, podczas gdy tak naprawdę uwielbiałam "Króla Lwa" Disneya, spałam w grobie, wypiłam z gwinta Wino Kniaziowskie, piekłam zapiekanki na żelazku sąsiadki z pokoju, zjadłam na raz całą blachę gratin, jeździłam na obozy ze względu na serwowaną tam amerykańską frużelinę z wiśni, kosiłam trawę w niedzielę, śmiałam się na filmie "Kac Wawa"...
Grzechów pamiętam o wiele więcej, nie przypominam sobie natomiast abym kiedykolwiek ugotowała zupę na kostce rosołowej lub na bulionetce a jestem głęboko przekonana, że wobec kuchni jest to jeden z grzechów najcięższych. Czy będę więc potępiona?
Ilekroć odwiedzam supermarket nie mogę się nadziwić ile gotowców spotkać tam można, wczoraj zawiesiłam się na dłuższą chwilę nad kostkami rosołowymi, to niebywałe w ilu odmianach można wybierać: grzybowa, wołowa, z kurczaka, warzywna, ziołowa... Słowo 'smak' widać zmieniło znaczenie w ostatnich latach, bo skoro jest popyt na smak w kostce, znaczy, że cała feeria doznań zsyntetyzowała się do intensywności glutaminianu. Tym samym mogę przypuszczać, że w wielu domach zupa smakuje identycznie - bulionem w pięć minut. Zmysł smaku jakże wrażliwy zamiast ewoluować, stał się ograniczony i niewymagający - umie się nacieszyć sztuczną intensywnością a gdy jej brak, prawdziwych bodźców docenić nie potrafi. Najbardziej zaskakujący jest fakt, iż zupa bywa doprawiana kostką, choć zupełnie tego nie potrzebuje, prawdziwy bulion warzywny, mięsny lub grzybowy po dosmaczeniu traci wszystkie swe walory staje się płaski, nachalny i bardzo nieprzyjemnie przearomatyzowany. Węch też jest straszliwie skołowany. W naturze wszystko pachnie subtelniej, jest wyważone, jednak nasz nos stale konfrontowany z syntetycznymi, bądź skondensowanymi aromatami przestał odróżniać złe od dobrego. Jakże ogromne było moje zdziwienie, gdy lat temu kilka przeprowadzono na mnie test na truskawkę: był jogurt truskawkowy, serek truskawkowy, sok 'truskawkowy' z aronii aż wreszcie czerwcowa truskawka. Degustacja przebiegała w ciemno. Nie rozpoznałam owocu.
Dzisiejsze moje danie docenić może ten, który w prawdziwych smakach się lubuje, który stroni od sztucznych bulionów i sosów ze słoika. Potrawa, jaką prezentuję jest wszak nad wyraz subtelna, każdy niuans smakowy z sobie daną delikatnością splata się z resztą. Żaden nie gra tu głównej roli, zespolone są w spójną, lekką i przepyszną całość. Cukinia, kozi twarożek naturalny, beszamel i bazylia zapieczone między płatami lazanii a następnie polane domowym pesto - oto mam swój raj na ziemi.
składniki:
2 średniej wielkości cukinie,
200 g twarożku koziego,
kilka listków bazylii,
płaty ciasta na lazanię,
beszamel,
pesto,
nieco sera na wierzch
składniki na beszamel:
40 g masła,
3 łyżki mąki pszennej,
600 ml mleka,
100 g startego sera żółtego u mnie Gouda,
sól,
gałka muszkatołowa
składniki na pesto:
garść płatków migdałowych,
odrobina tartego twardego sera Bursztyn, Dziugas, Pecorino lub Parmezan
liście z jednego krzaczka bazylii,
1 ząbek czosnku,
oliwa z oliwek,
sól
W moździerzu utarłam składowe pesto. Odstawiłam by smaki się "przegryzły". Cukinie pokroiłam na cieniutkie plasterki za pomocą obieraczki do warzyw, skórki nie usuwałam. Następnie zabrałam się za przygotowanie beszamelu. Masło rozpuściłam na patelni dodałam mąkę a po utworzeniu się zasmażki dolałam mleko i intensywnie zaczęłam mieszać. Gdy sos stał się spójny i nie miał ani jednej grudeczki doprawiłam go solą i gałką a następnie dorzuciłam utarty ser Gouda. Kiedy ser się zgrabnie wtopił w strukturę sosu można było zacząć przekładanie. Dno kwadratowej formy wysmarowałam warstwą beszamelu, na nią wyłożyłam płaty lazanii (u mnie 3 na piętrze), na ciasto znów poszła warstwa sosu, następnie ułożyłam zgodnie z kierunkiem płatów cukiniowe wstęgi, delikatnie je osoliłam, oprószyłam kozim twarożkiem, bazyliowymi listkami i nakryłam beszamelem. Opisany powyżej proces powtórzyłam trzykrotnie kończąc na płacie ciasta przykrytym beszamelem. Całość spędziła 30 minut w 200 stopniach. Lazania przed podaniem powinna chwilę odpocząć, dopiero po paru minutach ją kroimy i polewamy obłędnym zielonym pesto. Dla łasuchów, takich jak ja, rekomenduje się dodatkowo posypać wierzch dania tartym serem.
Zielona lazania z okazji maja to znakomity wstęp do najpiękniejszego czasu w roku. A zamykając klamrą to o czym na wstępie - cieszę się ogromnie, że potrafię smak prawdziwy docenić, im dłużej żyję tym bardziej do mnie trafia, że to przywilej i wcale nie taka oczywista oczywistość.