Pogoda za oknem zmienna, ale wszystko w normie, taką przecież naturę ma kwiecień. Jego szaleństw nie poskromimy, jedyne co poskromić by należało o tej porze roku to naszą absolutnie niewybaczalną chęć sięgania po podrabianą świeżyznę w sklepach. Nie dajmy się zwodzić kształtnym pełnym azotanów rzodkieweczkom, albo ogórkom prawie jak gruntowym, nie łudźmy się, ze młoda kapusta sprowadzana z Włoch da nam tyle samo radości co nasza wyczekana - ta o luźno rozmieszczonych liściach, nie oczekujmy, że cypryjski ziemniak złagodzi tęsknotę za polskim młodym... daremne to wszystko nadzieje. To jeszcze nie czas, ćwiczmy więc cierpliwość i korzystajmy z dóbr mijającego sezonu - korzenie wciąż wiele z siebie dają, stara kapusta też niczego sobie - ziemniaki, o ile trafimy na dobre źródło także będą nam smakować, mimo, że stare. A jeśli nie możemy się powstrzymać przed akcentem wiosennym mrożonka nie będzie złym rozwiązaniem, ja by dozielenić porcję obiadu zastosowałam mrożony bób.
Siedmiogodzinną jagnięcinę robiłam już kilkakrotnie, za każdym razem, zmieniając coś na swoją modłę, niniejszym ogłaszam, ze tym razem osiągnęłam totalny ideał. Zaserwowałam sobie i innym przysłowiowe niebo w gębie. Polecam i Wam tę przyjemność w trakcie oczekiwania na nowe!!!! Do takiej porcji mięsiwa należy dzień wcześniej przygotować pokaźną porcję gratin. Jedyna niedogodność jaka wynika z przygotowania tej potrawy to jej długie pieczenie - nie owijając w bawełnę - aby obiad był gotowy na 14:30, o 7:00 musisz wstawić mięso do piekarnika, zatem procedury przygotowawcze powinno się rozpocząć niedługo po 6 - dla mnie w weekend takie zachowanie to wyczyn, z całą pewnością jednak opłacalny.
składniki:
u nas najadło się osiem osób
1 możliwie duży udziec jagnięcy (znakomicie poddaje się temu przepisowi także łopatka),
pół cytryny,
pół cytryny,
5 sporych marchewek,
2 łodygi selera naciowego,
8 szalotek,
2 główki czosnku,
tymianek świeży - kilka gałązek,
tymianek mielony,
pieprz,
sól,
2 szklanki wody,
50 g rozpuszczonego masła,
pół paczki mrożonego bobu
Zabawę zaczynamy o rzeczonej 6 rano, od osolenia mięsa - chyba, że zrobiliśmy to dzień wcześniej, co byłoby najlepszym rozwiązaniem :) Następnie na rozgrzaną patelnię z łyżką oleju wykładamy udziec i rumienimy go z każdej strony. Uprzedzam, że mięso pryska niemiłosiernie i już po chwili można się nieźle przejechać na tłustej podłodze wzdłuż kuchennego blatu - mówię o tym, bo o godzinie 6 rano nie każdy zwraca uwagę na takie szczegóły, a utrata zębów tudzież obicie miednicy nie umili nam z pewnością niedzielnego obiadu.
Gdy udo jest brązowe z każdej strony wkładamy je do dużej brytfanki, skrapiamy cytryną, a wokół układamy posiekaną w talarki marchewkę, selera, obrane szalotki w całości i nieobrane główki czosnku. Następnie zalewamy całość wodą ( może być białe wino, ale ono niekorzystnie według mnie wpływa na smak warzyw - dzieci nie chcą ich potem jeść), mięso prószymy solą, tłuczonym pieprzem i tymiankiem. Na koniec dolewamy topione masło i voila! Teraz wystarczy wstawić przykrytą brytfankę do piecyka rozgrzanego do 150 stopni i ze spokojnym sumieniem wrócić do łóżka.
Po dwóch godzinach należy bezwzględnie opuścić sypialnię by zmniejszyć grzanie do 135 stopni i zdjąć przykrywkę z naczynia, potem wypada zająć się śniadaniem i innymi weekendowymi przyjemnościami..., dobrze jest w międzyczasie ugotować na parze bób (bez soli).
Jagnięcina musi sobie dochodzić przez kolejnych 5 godzin - ja raz na jakiś czas przewracam mięso, by równomiernie dochodziło. Na pół godziny przed finałem do sosu dodajemy wyłuskane ziarna bobu, z kolei na 15 minut przed planowanym obiadem mięso powinno wyjść z pieca by odpocząć.
Ta jagnięcina - wzorowana na zjedzonej przeze mnie w mikroporcji z mężowego talerza w Paryżu, jest najlepszą jaka powstała w moim domu, ale także jedną z pyszniejszych jakie jadłam w życiu. Długie pieczenie w stosunkowo niskiej temperaturze ma cudowny wpływ na strukturę mięsa, warzywa są słodkie, czosnek wyraźnie acz nienachalnie aromatyzuje całość... mogłabym tak długo wychwalać!
Uwielbiam dania doprawione czasem, według mnie czas to najlepsza przyprawa :)
Ten kwiecień...
OdpowiedzUsuńDzisiaj zaatakował mnie gradem i rzęsistym deszczem!
A taką jagnięcinę z entuzjamem praktykuję i cieszę się,że mogę z Tobą dzielić podobne smaki.
Wróciłam przed chwilą do Twojego świątecznego udźca, bardzo podobny :) i powiem Ci, że zdecydowanie fajniejszy jest bez wina niż z, wówczas warzywka wokół mają przyjemny, słodki smak. Tak pieczona jagnięcina to mój hicior w ostatnich miesiącach.
UsuńU mnie też grad padał, ale ja lubię te zmienne kwietniowe nastroje :)))
To się nazywa doskonałość.Często piekę różne mięsa w niskich temperaturach,smak wynagradza czas poświęcony.Np. udziec wieprzowy z kością piekę ponad 12 godzin.Doskonały angielski sos gravy robię 48 godzin.
OdpowiedzUsuńPoszukam tego sosu u Ciebie, bo nie jadłam nigdy, a skoro dobrze czasem go doprawiasz, to musi być w moim typie. Jagnięcina prima sort!
UsuńGarnek dobrości! I kropka;)
OdpowiedzUsuńNic dodać nic ująć, czas to jest jednak najważniejszy składnik dobrej kuchni. Możemy gotować kluski w kwadrans ale dania rzucające na kolana potrzebują czasu, co tu kryć :)
UsuńAgus, danie dopracowane do ostatniej kropeczki! Pyszności na czekanie :)
OdpowiedzUsuńIstotnie, tu nie ma niedoróbki ani jednej, jagnięcina to moje ulubione mięso. Od niej uczyłam się je jeść po 15 latach odstawienia. Taka na krwisto nie jest dla mnie łatwa, za to długo pieczona jest genialna.
UsuńCzęsto robię jagnięcinę, mam do niej dostęp jesienią, kupuję wtedy całe jagnię i rządzę się nim do następnego zakupu, ale tego przepisu nie znałam, chętnie skorzystam.
OdpowiedzUsuńDobre rady kierujesz odnośnie pseudonowalijek, ale niestety grzeszę bardzo często, jem oczami,
i choć sufler-rozsądek rozpaczliwie mnie ostrzega, to i tak przynoszę do domu pełne siaty "dóbr" ze świata.
Ale te dobra wcale nie są smaczne, zrozumiałabym gdyby były (nie raz jadłam potwornie niezdrowe rzeczy tylko dla tego, ze lubię ) Teraz pozostaje parapet i krzaczory w lesie - tu świeże jest bez chemii i smaczne. Reszta to tylko złudzenie :)
UsuńO rany - ale smakowicie wygląda:) Jagnięciny jeszcze nie przyrządzałam, ale chyba warto!:)
OdpowiedzUsuńKoniecznie, i nie chyba tylko z pewnością!
UsuńUwielbiam długo pieczoną jagnięcinę!
OdpowiedzUsuńDo tego ziemniaki, stare oczywiście, i jestem w siódmym niebie:)))
Nowalijki zostawiam tym, którzy oprzeć się im nie mogą;)
Ja, póki co, poskubię sobie rzeżuchę i pokrzywę:)
Ja ją uwielbiam z gratin (każdy pretekst jest dobry by zjeść gratin :))
UsuńOstatnio jem tyle kiełków i szczypioru, że chyba niebawem sama wypuszczę z siebie jakąś nać... i stanę się nowalijką być może?
Nowalijki mają niestety tę przewagę, że kolorystycznie i wizualnie kuszą...czyli kolor i wygląd wpływa na naszą podświadomość i zdrowego rozsądku się nie słucha...;-)
OdpowiedzUsuńTeraz można w niedzielny świąteczny poranek przed Rezurekcjami nastawić i specjalnie wstawać nie trzeba;-)) A wygląda wprost bajecznie ta Twoja jagnięcina:-)
To samo działa gdy patrzymy na paczkę ciastek ważnych przez kolejny rok, albo gdy czujemy pyszny zapach z piekarni szwajcarskiej, w której wszystko na tłuszczach utwardzanych - pachnie bosko i wygląda, ale rozsądek mówi stop!!! Przynajmniej mój został tak wytresowany, bo to była trudna i żmudna tresura, nie wychowanie. Dziś poddaje się moim przekonaniom i po najwcześniejsze nowalijki nie sięga. Jagnięcinę wstaw zatem przed Rezurekcjami, będzie jak znalazł na obiad! Daj potem znać jak było :))
UsuńIle czasu przed smażeniem wyciagamy mięsko z lodówki?
OdpowiedzUsuńOptymalnie należy doprowadzić mięso do temperatury pokojowej, ale tym razem z miejsca po wyjęciu z lodówki potraktowałam udo ogniem i mimo to wyszło prima sort :) Przepraszam za poślizg w odpowiedzi - przez kilka dni byłam odcięta od komputera...
Usuńmnie wybitnie odstręcza od kwietniowych szparagów, bleh... Ty już znasz mój sposób na zielone zamiast nowalijek - chwaściory ;)
OdpowiedzUsuńChwaściorom mówimy głośne YES!!
Usuńależ Ty obiady serwujesz ..... !
OdpowiedzUsuńja czekam na własne rzodkiewki, posiane jakieś dwa albo trzy tygodnie temu :)
pozdrawiam Agatko! ps. śliczne nowe zdjęcie, takie romantyczne ...
To stanowczo jeden z pyszniejszych obiadów jaki serwuję w swoim domu. Długo pieczona jest bezkonkurencyjna, fajnie też jej robi zielone towarzystwo bobu.
UsuńPS Fotka pstryknięta w Prowansji - w tej krainie każde zdjęcie wychodzi bosko :)
Tak przygotowana jagnięcina warta jest każdej chwili czasu jaką jej poświęcić trzeba było. Mistrzostwo świata !!
OdpowiedzUsuńAgato, życzę Ci zdrowych, rodzinnych Świat wielkanocnych...takich pełnych radości, nadziei i wiosennej pogody ducha
Pozdrawiam ciepło
Tak, mistrzostwo! Przyznaję, że jak jem to danie to czuję, że cudotwórczynią, bezbłędny efekt mnie uskrzydla i wprawia w lekki samozachwyt - rzadko bywam tak totalnie zadowolona z efektów własnej pracy.
UsuńAniu, dziękuję za życzenia!!! Wielkanoc cudna, niech nam jeszcze poniedziałek pięknie upłynie, a potem cała wiosna. To wspaniały czas :) ściskam
Witam Panią serdecznie.Prosze powiedzieć czy w ten sam sposób można przyrządzić udziec z sarny? I jeszcze jedno pytanko,piekarnik nastawiamy góra dół?
OdpowiedzUsuńDzień dobry, nie robiłam w ten sposób sarniny więc nie doradzę, mogę jednak sądzić, że ta metoda się sprawdzi, a mięso wyjdzie super delikatne.
UsuńWczoraj natomiast piekłam tak baraninę i wyszła znakomicie. Piekarnik nastawiamy na górę i dół, ja piekę bez termoobiegu. Powodzenia.