W zamierzchłych czasach, tych samych, których upływalność podkreślał kolejny z miliona odcinek Dynastii, tych samych, w których serce rozdzierała tęsknota za przyszłą miłością - najlepiej o aparycji zbliżonej do Brandona Walsha lub Dylana z Beverly Hills, w epoce, w której MTV mówiło z przepięknym brytyjskim akcentem, a szczytem filmowej rozpusty była Akademia Policyjna, w tym czasie dokonała się w mojej duszy głęboka i nieodwracalna transformacja kulinarna.
Gdzieś w połowie drogi między Pewexem, a osiedlową Baltoną powstało pachnące innym, lepszym światem eldorado, na imię mu było Vesuvio. Od mojego pierwszego w nim razu,Vesuvio było najlepszą nagrodą w zamian za czwórę z matmy (która w moim wydaniu była nie lada osiągnięciem), najodpowiedniejszym miejscem by pogadać z przyjaciółką o wielkiej miłości do chłopaka z sąsiedniego bloku, najlepszym sposobem na celebrowanie urodzin i w ogóle było kategorycznie miejscem, w którym człowiek czuł się świetnie. Potem już nic nie było tak samo. Mamine obiady, choćby nie wiem jak dopieszczone, nie cieszyły już jak dawniej, jedynym kulinarnym marzeniem stała się pizza, pizza którą, gdyby można było, jadło by się bez końca, najlepiej zapijając zimnym, pełnym rozkosznych bąbli (jakże innych od bąbli ptysiowych) spritem.
Naturalnym następstwem miłości małoletnich do pizzy, pizza wkroczyła do domów, matki za wszelką cenę próbowały podrobić smak i konsystencję, którą tak ukochały sobie ich dzieci. Efekt był zawsze ten sam - z rozgrzanego do czerwoności piekarnika wychodziła wysoka buła gęsto przykryta serem i duszonymi pieczarkami lub w wersji deluxe - ananasem. Obok stała największa z możliwych flasza keczupu, której zawartością należało suto doprawić danie. Co tu kryć, pizza pozostała pizzą wyłącznie w lokalu, w domu to już nie było to...
Pizza nobilitowała, pizza sprawiała, że człowiek we własnych oczach stawał się lepszy, ważniejszy, światowy, niezależny. Niemal wszyscy wybierali Hawajską - odważne połączenie puszkowanego ananasa z szynką, czyniło ten zestaw nader kuszącym, ja zawsze zamawiałam pizzę, której nazwy nie pamiętam, za to smaku nie zapomnę nigdy. Kluczowym jej składnikiem było jajo - ledwie ścięte, wylane na pizzę w końcowej fazie pieczenia, na warstwie sera spoczywały pomidory, cebula i dużo oregano, w wersji oryginalnej była tam chyba także szynka, której ja nigdy nie chciałam widzieć na swojej pizzy. Nigdy potem nie jadłam takiej pizzy nigdzie - ani u Włochów, ani tutaj w Polsce, aż do dzisiaj, gdy wiedziona sentymentem i wspomnieniem wielu godzin spędzonych na wiosennym tarasie Vesuvio - postanowiłam zaserwować sobie przenosiny w czasie i poczynić ją w domu.
Jem i smakuje mi niemal tak samo jak dawniej, tylko okoliczności przyrody są inne, Dynastia - choć kiedyś w to wątpiłam, jednak się skończyła, Vesuvio też już nie ma, Pewex i Baltonę zamknęli niedługo po otwarciu pizzerii, ale co najważniejsze - znalazłam swojego Brandona! W tle zamiast przebojów Haddawaya i Ace of Base słyszę przekomarzanie własnych dzieci, zamiast widoku na ulicę Cynamonową, po drugiej stronie miasta patrzę na budzącą się do życia łąkę.
korzystałam z przepisu Faceta z nożem, który nie tylko zna się na kuchni, ale i pięknie o niej prawić potrafi:
Naturalnym następstwem miłości małoletnich do pizzy, pizza wkroczyła do domów, matki za wszelką cenę próbowały podrobić smak i konsystencję, którą tak ukochały sobie ich dzieci. Efekt był zawsze ten sam - z rozgrzanego do czerwoności piekarnika wychodziła wysoka buła gęsto przykryta serem i duszonymi pieczarkami lub w wersji deluxe - ananasem. Obok stała największa z możliwych flasza keczupu, której zawartością należało suto doprawić danie. Co tu kryć, pizza pozostała pizzą wyłącznie w lokalu, w domu to już nie było to...
Pizza nobilitowała, pizza sprawiała, że człowiek we własnych oczach stawał się lepszy, ważniejszy, światowy, niezależny. Niemal wszyscy wybierali Hawajską - odważne połączenie puszkowanego ananasa z szynką, czyniło ten zestaw nader kuszącym, ja zawsze zamawiałam pizzę, której nazwy nie pamiętam, za to smaku nie zapomnę nigdy. Kluczowym jej składnikiem było jajo - ledwie ścięte, wylane na pizzę w końcowej fazie pieczenia, na warstwie sera spoczywały pomidory, cebula i dużo oregano, w wersji oryginalnej była tam chyba także szynka, której ja nigdy nie chciałam widzieć na swojej pizzy. Nigdy potem nie jadłam takiej pizzy nigdzie - ani u Włochów, ani tutaj w Polsce, aż do dzisiaj, gdy wiedziona sentymentem i wspomnieniem wielu godzin spędzonych na wiosennym tarasie Vesuvio - postanowiłam zaserwować sobie przenosiny w czasie i poczynić ją w domu.
Jem i smakuje mi niemal tak samo jak dawniej, tylko okoliczności przyrody są inne, Dynastia - choć kiedyś w to wątpiłam, jednak się skończyła, Vesuvio też już nie ma, Pewex i Baltonę zamknęli niedługo po otwarciu pizzerii, ale co najważniejsze - znalazłam swojego Brandona! W tle zamiast przebojów Haddawaya i Ace of Base słyszę przekomarzanie własnych dzieci, zamiast widoku na ulicę Cynamonową, po drugiej stronie miasta patrzę na budzącą się do życia łąkę.
korzystałam z przepisu Faceta z nożem, który nie tylko zna się na kuchni, ale i pięknie o niej prawić potrafi:
składniki:
450-500 g mąki - mieszanki semoliny i zwykłej pszennej. Semolinę przywiozłam sobie z Włoch więc miałam. Jak ona dobrze wpływa na konsystencję ciasta!
300 ml wody ciepłej
25 g świeżych drożdży - u faceta 7 g suchych, ale ponoć jedno odpowiada drugiemu, ja suchych jakoś nie czuję
1, 5 łyżeczki soli, u faceta 1
łyżeczka cukru pudru
łyżka oliwy z oliwek
Procedurę rozpoczynamy od zmieszania drożdży z wodą i cukrem. Po pięciu minutach mieszamy powstały płyn z mąką, semoliną i solą. Moje ciasto nie zgarnęło całej mąki, wyjęłam je więc z michy i poczęłam wyrabiać na blacie, do momentu, gdy ręce odmówiły współpracy. Facet sugerował kwadrans, mi sił starczyło na 10 minut :) Zgrabną kulkę ciasta odstawiłam w pobliże piekarnika, który rozkręciłam na maksa, czyli do temperatury 250 stopni. Pod ściereczką ciasto urosło, po 30 minutach podzieliłam je na dwie części, jedną zrobiłam dla młodych, a drugą zgodnie z moim kontrowersyjnym, (jak się okazało) jajecznym sentymentem.
na wierzch użyłam:
passatę pomidorową
oregano,
krążki cebuli,
mozzarellę,
drobno pokrojony czosnek,
pomidorki daktylowe,
odrobinę soli,
oraz jedno jajo od zielononóżki,
całość jeszcze przed upieczeniem polałam oliwą z oliwek
Pizza siedziała w piecu niecały kwadrans, przy czym w ostatnich 3 minutach przyozdobiona została jajem. Białko powinno pozostać delikatnie ścięte, żółtko zaś musi płynąć!
Pyszności uczyniłam co tu kryć, ale przyznam się Wam, że tak jak dawniej, pizza nadal najlepiej smakuje mi w pizzerii, w której prawdziwy piec ją opiekać może. Z pizzą, mam trochę jak z sushi - wolę jeść ją tam gdzie jej twórcy są mistrzami w swoim fachu. Lubię gdy działa na nią żywioł ognia, podbijając jej walory i zdobiąc figlarnie brzegi, nie lubię gdy pizzę się lekceważy. Od mojego pierwszego razu w Vesuvio minęły ponad dwa dziesięciolecia, a jakże niewiele znalazłam od tego czasu miejsc w których pizza jest wyborna. To pozornie proste danie można naprawdę spektakularnie spartolić!
Dzieciństwo mi się przypomniało, bo zebrałaś w bukiet moje wspomnienia z przeszłości...mmmm...Twoja pizza jest przepiękna!:)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że taki bukiet dla Ciebie zebrałam i że lubimy te same wspomnieniowe mieszanki, moja Królowo serników!!
UsuńMoja ulubiona była toskańska z pieczarkami:-) Czytałam Twoją opowieść jak swoją...:-) Pięknie wygląd Twoja pizza z jajem:-) A jak masz ochotę to zapraszam na wykorzystanie sera koziego karmelowego:-)
OdpowiedzUsuńA ja pizzy z pieczarkami nie jadałam, czasem kusiłam się na vegetarianę i tam nieraz grzyb się wydarzył. Hawajska bez szynki też była niezła, ale pizza z jajem pozostała nie do pobicia - tylko w Vesuvio taką dawali :) Pieczarki za to uwielbiałam w dworcowej zapiekance, która jest moim kolejnym kulinarnym sentymentem.
UsuńWspomnienia,ahhh...
OdpowiedzUsuńJa też pamiętam domowe pizze z poduchą ciasta,pieczarkami,szynką,żółtym serem i cebulą
Ale jakże to sympatycznie smakowało z colą z pewexu!
Za to Twoja pizza z jajem widzi mi się smakowicie.
Wprawdzie gustuję w pizzy białej,ale pomidory pysznie smakują we wszelakiej kompozycji.
Pozdrawiam pobudzona do wspomnień...
Dla mnie Sprite to był szał, choć z poduchą nie szedł w parze - piło się go w sposób dystyngowany przez odblaskową rurkę - bąble szły do nosa, aż dziw, że tak mi pasował do pizzy w lokalu... Dziś poniosło mnie trochę z pomidorowym sosem, ale lubię, więc smakowało :)) Pomidor malinowy już mi się śni, póki co sezon na majlertową rukolę już się rozpoczął!!!
UsuńEch, czytam i czuję jakbym czytała o własnych czasach, też już zamierzchłych:-). Też mieliśmy miejsce kultowe z najlepszą pizzą na świecie:-), ja w tamtych czasach byłam wegetarianką więc zawsze dla mnie była pizza wegetariańska z dużą ilością puszkowej kukurydzy i sosem czosnkowym:-). Za to w domu była pizza z prodiża, o tak grubym cieście, że czasami zastanawiałam się co to ma wspólnego z pizza, ale dla mojego taty, który nigdy w ustach ( do dziś dnia ) prawdziwej pizzy nie zaznał to ta z prodiża mamy jest najlepsza. Dla mnie i siostry już mniej:-). Ale takiej z jajem jeszcze nie jadłam a wygląda tak kusząco, że chyba w piątek ją popełnię, bo u nas w każdy piątek jest pizza:-)
OdpowiedzUsuńTeż byłam, teraz jadam mięso w niedużych ilościach, ze dwa lata temu mi się odmieniło :) Pizza z jajem jest zdaje się dość unikalna :)
Usuńmmm...ależ pyszności... kocham takie smaki!
OdpowiedzUsuńTak, pizza dobra rzecz!
UsuńZ tym jajkiem to mnie zaskoczyłaś.Niby wiem dużo na temat kuchni,ale zawsze powtarzam - człowiek uczy się całe życie.Wypróbuję,myślę,że smak jest ciekawy.
OdpowiedzUsuńW dzieciństwie nie było dla mnie pyszniejszej pizzy, dziś ewentualnie może z nią konkurować taka z kozim serem i rukolą. Polecam, spróbuj pizzy z jajem, powinna Ci smakować, każda sytuacja w której jajo się rozlewa na talerzu, jest jakże pożądana!!
UsuńWłaśnie: moim wspomnieniem' młodości ' jest zapiekanka i o niej napiszę, a drugim bardziej wykwintnym :-) był szampan, którego piło się w kawiarniach zaraz po 18 urodzinach... I był tak tani, że z kieszonkowego starczało :-)
OdpowiedzUsuńJajo mnie nie zaskoczyło: bardzo lubię.
też lubiłaś dworcowe zapiekanki zapewne..?! Były najpyszniejsze w mojej opinii. Szampana nie piłam, za to jabola z bąblem, lanego z kija - jak najbardziej :)
UsuńA mnie do pizzy nie ciągnęło.
OdpowiedzUsuńAni wygląd, ani smak mnie jakoś nie zachwycał.
Zaczęłam ją jeść dopiero, kiedy sama zaczęłam ją piec;)
To samo miałam z frytkami i colą.
Nie mogłam pojąć, co takiego widzą w nich moi rówieśnicy.
Za to po kulkę lodów kokosowych z osiedlowej lodziarni mogłam biegać co 5 minut;)
Magda, bo Ty to taki biały kruk jesteś w kwestii tego czego nie lubisz - stronisz od czeko no i pizza na Ciebie nie działa. Jeśli chodzi o kokos, ja w początkach liceum miałam fazę na czekoladę z nadzieniem kokosowym - cała szła na raz!!!! rozumiem więc tę Twoją słabość...
UsuńU mnie w domu pizza-buła była z parówkami:) a w ogóle ten "światowy" przepis przyniosłam z ZPTów:)
OdpowiedzUsuńTeraz mam mnóstwo lepszych przepisów i kamień do wypieków i piekarnik do 300 stopni ale też wychodzi mi różnie.
Nie jest łatwo, z pewnością dużo zmienia semolina, pizza aby była wyborna musi zadziałać prawdziwy ogień - nie wiem jak by było gdybym teraz dostała swoją pizzę z jajem w Vesuvio - tam piec był elektryczny, pewnie nie smakowałaby mi tak samo. W domu z tego samego względu idealnie być nie może, ale można próbować się zbliżyć do tego ideału :)
UsuńFakt przepis na ciasto poznałam znacznie później niż smak samej pizzy, ale za moich czasów furorę robiły hot dogi (w kryzysie z pieczarkami) i wszelkiego rodzaju zapiekanki. Pamiętam też szaszłyk z pieczarek w warszawskim Bazyliszku. Musze zrobić sobie Twoją wersję. :)
OdpowiedzUsuńW tamtych czasach nie ruszałam mięsa, więc hot-dog nie interesował mnie zupełnie, za to zapiekanka z obskurnego baru na dworcu, taka opiekana w opiekaczu - to było creme de la creme ulicznej gastronomii.
UsuńObłędnie wygląda!
OdpowiedzUsuńJajo na pizzy jest niczego sobie ;)
UsuńTakiej pizzy to ja już wieki nie jadałam...
OdpowiedzUsuńCzyli jadłaś pizzę z jajem Magda? Gdzieś ją jeszcze serwowali w Wawie, czy może byłaś bywalczynią Vesuvio jak ja? uściski :)
Usuńale mi narobiłaś apetytu na pizzę :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, apetyt na pizzę jest na wskroś sympatyczny :)
UsuńSmak Twoich wspomnień, daleko bardziej wolę od pizzy.
OdpowiedzUsuńZajęcie , które mi towarzyszy od 25 lat (mam dwie własne pizzerie i 30 rodzajów pizzy własnego pomysłu)
skutecznie pozbawiło mnie przyjemności zrobienia domowej, ale raz na dwa miesiące jem pizzę i zawsze jestem kontentna.
W Twoim wydaniu też zjadlabym chętnie .Pizza , jak piszesz musi być pieczona w wysokiej temp.u mnie 320 st C Pozdrawiam Cię serdecznie
Gdzie mogę zjeść Twoją pizzę Droga, daj namiar a wpadnę kiedyś po drodze :))) Wspomnieniami karmić lubię, więc smakuj nawet zamiast pizzy :)
UsuńAguś jeżeli będziesz w Małopolsce - Tarnowie, klikaj do mnie, nie wypuszczę Cię dopóki nie spróbujesz każdego rodzaju pizzy.:)
UsuńMuszę być w takim razie! Dam znać jak wyprawię się w Twoje piękne rejony :)
UsuńO mniami, wygląda cudownie, zamawiam kawałek! :)
OdpowiedzUsuńChyba moja pizza puściła do Ciebie oko, hm?
UsuńJestem stosunkowo częstym pizzo-żercą, a ta tu przedstawiona należy do niezłych, jakie jadłem. Oczywiście najważniejszy jest farsz, a w zasadzie dodatki, nawet te banalne, jak choćby passata pomidorowa (gomarowskie Pomidori) przypominający smaki ze słonecznej italii. Tak prosty dodatek a jak świetne efekty smakowe można odnaleźć. Pizza rewelacja, polecam :)
OdpowiedzUsuń