piątek, 13 grudnia 2013

toskańskie gnocchi w polskim rosole





*zupa przełomowa*
BARSZCZ BIAŁY Z USZKAMI

Funkcjonowała w domu moich Dziadków od zawsze i od kiedy pamiętam miałam szansę jedzenia jej, jednak mimo chęci najszczerszych nie byłam w stanie - była przekwaśna, na robionym przez Babcię Zosię zakwasie. Co roku w trakcie Pierwszego Dnia Świąt zanurzałam w niej łyżkę by się przekonać, że wciąż nie dorosłam do legendarnego smaku, nad którym dorośli się rozpływali. Było normą, że ze swojej porcji wyławiałam grzybowe uszka, a płynną zawartość dojadał Tata. Któregoś grudniowego, świątecznego dnia, podobnie jak co roku poprosiłam o przydział zupy z uszkami i wraz z pierwszą łyżką, poczułam, że smakuje mi jak nic na świecie - tak oto odbył się osobliwy rytuał przejścia w dorosłość nad talerzem świątecznego barszczu białego...

*zupa sentymentalna na zdrowie*
BARSZCZ CZERWONY

Babcia Irenka z kolei robiła barszcz czerwony, który był przearomatyczny, rubinowo czerwony i mocno doprawiony. Na Wigilię pływały w nim uszka zlepione z cieniuteńkiego ciasta i wypchane tucholskimi grzybami. Nie były to wyłącznie prawdziwki - nie, wyraźną przewagę stanowiły ususzone w całości kapelusze czerwonych i brązowych koźlarzy, które w lipcu i sierpniu lubiły wyrastać nad brzegiem 'naszego' jeziora. Barszcz czerwony to najważniejsza dla mnie zupa - nie tylko ze względu na pamięć o tym babcinym - najpyszniejszym, ale również dlatego, że wierzę w jego uzdrawiającą moc i podaję go często na wzmocnienie. Ilekroć jem w knajpkach z polskim jedzeniem, nie może obyć się bez barszczu - musi być czysty, podany w kamionkowej bulionówce, lub białej filiżance, gdy jemy go w domu koniecznie z białą fasolą lub u boku ziemniaczanego puree. 

*zupa traumatyczna*
WIŚNIOWA NA KOŚCIACH

Zupa zwyczajowo jest pyszna i trudno zupie zaszkodzić na tyle by była niejadalna, ale gdy się człowiek postara, nawet to jest w jego zasięgu. Nie umiem uzasadnić faktu powstania zupy wiśniowej  na kościach, niestety miałam z nią kontakt nie tylko wzrokowy, ale także organoleptyczny - w pełnym ujęciu tego słowa. Byłam dziecięciem nad wyraz kulturalnym, nie potrafiłam więc odmówić zjedzenia przygotowanego przez Ciocię posiłku, podobnie jak moi rodzice. Po skonsumowaniu wiśniowej polewki z okami, w ciszy całą familią udaliśmy się na leżaki do lasu, by tam dojść do siebie po tym jakże traumatycznym kulinarnym doświadczeniu.

*zupa, której inni jeść nie chcieli*
OWSIANKA

...a na obozie serwowano owsiankę i nie była to byle jaka owsianka, tylko musli w zgrabnych saszetkach  (z amerykańskich darów) i mleko podawane oddzielnie - w emaliowanym dzbanku a jakże! Owsianki nie lubił nikt prawie. Siedzieliśmy przy długich drewnianych ławach i kazdego poranka na zasadzie 'podaj dalej' trafiały do mnie saszetki od wszystkich śniadaniowych towarzyszy - tym sposobem w mojej miseczce element mleczny był śladowy - to było moje idealne mazurskie śniadanie!!

*zupa, której nie zjadłam*
VICHYSSOISE

Kolejną zupą, która nie pozostała bez wpływu na moje życie jest Vichyssoise, której nie zjadłam w paryskiej knajpie. Nie umiem sobie darować tego niedopatrzenia,  wspomnienie cudownego białego kremu, jaki zamówił Brytyjczyk z sąsiedniego stolika jest tak nachalne i silne, że poprzysięgłam sobie do Paryża wrócić i naprawić swój błąd, czuję, że ominęła mnie jedna z pyszniejszych zup w historii świata!

*zupa zjawisko*
KREM Z CZERWONEJ KAPUSTY

Jose Ignacio musiał lubić gotować. Przez niemal tydzień karmił mnie cudami, o których będąc w Polsce nawet nie słyszałam, jednak to nie fikuśne owoce morza, ani też bajeczne tapasy w milionie odmian zrobiły na mnie największe wrażenie, w pamięci mej zapadła najbardziej zupa krem z czerwonej kapusty o przepieknej fioletowej barwie. Jose przygotowując ją pracował w tak ogromnym skupieniu, jakby spod jego rąk miała wyjść francuska bouillabaise co najmniej, albo sok z gumijagód, o magicznych, danych tylko wybrańcom właściwościach, a tymczasem na zupę składała się zaledwie kapusta czerwona, cebula, liść laurowy, kilka ziarenek pieprzu i ziela. Proces powstawania fioletowego kremu był zabawny a efekty smakowite, powtórzyłam go potem wielokrotnie we własnym domu.


*zupa terapeutyczna*
TOSKAŃSKA ZUPA Z OKOLIC AREZZO

W kontekście zupowych wspomnień powstaje dziś zupa dla Myszy zamówiona przez nią ponad tydzień temu. Mam nadzieję, że warto było tak długo czekać... Z mojej strony jak najbardziej, bo  posiłek ten wyrwał mnie silnym szarpnięciem z kulinarnego marazmu w którym tkwiłam od długich tygodni. Uroczy przepis na konkretną zupę, bo takie chodzą mi po głowie ostatnio, znalazłam w Księdze Smaków Toskanii, polecam go z pełnym przekonaniem. Przepis podaję z niewielkimi modyfikacjami, ponieważ w oryginale mamy bulion z kurczaka, ja zrobiłam mieszany, dodałam także korzeń pietruszki i selera.


składniki: 

500 g szpinaku - ja użyłam mrożonego
375 g ricotty
4 żółtka
125 g utartego parmezanu
szczypta gałki muszkatołowej
pieprz świeżo mielony
sól
mąka ułatwiająca kształtowanie kluseczek (można odrobinę dorzucić do masy serowej, wówczas kulki będą bardziej zwarte)
2,5 l bulionu wołowo-drobiowego

mój powstał w sposób następujący:
4 l wody, 3 duże marchewki, 2 pietruszki, jeden seler średniej wielkości, 2 liście laurowe,  5 ziarenek pieprzu, 1 cebula w łupinie, 1 kg mięsa z kurczaka - ćwiartki i skrzydełka, 0,5 szpondru, pęczek natki, 
Rosół gotował się blisko dwie godziny.



Z rosołem każdy sobie poradzi. Jeśli chodzi o kluseczki podstawową kwestią jest dobre odsączenie szpinaku po ugotowaniu - musi być suchutki, bo inaczej będzie klapa! Gdy go już wyciśniemy dokładnie, dorzucamy do masy przygotowanej z pozostałych składników a następnie oprószonymi mąką dłońmi formujemy kuleczki wielkości orzecha włoskiego. Gnocchi wykładamy delikatnie na gorący bulion w którym powinny się gotować 2-3 minuty. Wyławiamy łyżką cedzakową bezpośrednio na talerz, gdzie zalewamy gorącym bulionem. Kluseczki możemy z wierzchu posypać tartym parmezanem.






A jak wygląda ranking Waszych zup niezapomnianych - tych pysznych, zjawiskowych, bądź traumatycznych - o ile istnieje jeszcze inna koszmarna odmiana zupy poza wiśniową na kościach wołowych..?


21 komentarzy:

  1. Aga, co za zupowe wspomnienia...
    Pyszne!
    I choć niektóre brzmią nieco kontrowersyjnie, z radością spróbowałabym każdą.
    A włoskie gnocchi w polskim rosole to ja nawet we Włoszech jadłam.

    OdpowiedzUsuń
  2. W tym oryginalnym włoskim występuje naciowy seler zdaje się, u mnie zaś wszystko po naszemu. Powiem Ci Aniu, że ten duet bardzo fajny. Rosół sam w sobie mnie nie bawi... ale z takimi cudami w środku, jak najbardziej... a wiśniowej na kościach Ci nie życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Włosi to wymyślili, więc w sposób naturalny musi być pyszne!!

      Usuń
  4. Wiśniowa na kościach aż ciarki mi przeszły:/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie zapomnę tych ok na pół talerza i tej brudno-wiśniowej barwy. Wstrętność w najczystszej postaci!!

      Usuń
  5. Cudowne zestawienie. Mamy tę samą "zupę sentymentalną na zdrowie" z tym, że u mnie jest to barszcz czerwony mojej mamy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Barszcz czerwony jest niezastąpiony, dobry na co dzień i od święta. Ta zupa ma moc!!

      Usuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo podobne robiłam, ale do głowy mi nie przyszło,żeby je podać z rosołem. Wspaniały pomysł, Agusiu.
    Traktat o zupach świetny, poczytałam z ciekawością.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. .. ta zupa to italiano vero, w Toskanii można ją spotkać to tu to tam :) Smakuje fajowo z tymi szpinakowymi kluseczkami :)

      Usuń
  8. Ależ piękne czyta się te Twoje opisy ! O białym barszczu z uszkami nie słyszałam... Co do wiśniowej - robię barszcz wiśniowy i śliwkowy do ziemniaków ze słoninką, ale nie na kościach:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak ten zwyczaj nie jest bardzo popularny, ale w niektórych rejonach naszego kraju nadal biały barszcz z uszkami wygrywa z czerwonym. Ja wiele bym dała by znów poczuć ten kwaśny intensywno-grzybowy smak, ale niedługo po mojej zupowej inicjacji babcia zaprzestała przygotowywanie barszczu skarżąc się na jakość mąki nie do zniesienia!! Więc raczę się wspomnieniami i cieszę, ze miałam okazję się rozsmakować.
      Wygląda na to, że wiśniowa na kościach to absolutny hicior antysmakowy :))
      Ściskam!

      Usuń
  9. Zaczynam czytać i.... włoski jeżą mi się na karku... Boje sie co znajdę na końcu posta. Coś mi mówi, że ostatnia zupa będzie dla mnie. Czarna polewka?..... Uff! Dzieki Ci Agatko. Przepis na "terapeutyczną zupkę" jak dla mnie doskonały. Warto było czekać (-:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czarna polewka dla Ciebie? Za te cudne wpisy, za mole z anchois i wiersze o zielsku kwietnym? Za tę nieskończoną dawkę pozytywnej energii, jaką dzielisz się na łamach..., o nie!!! Dla Ciebie tylko pyszności, creme de la creme kulinarnej spuścizny świata!!

      Usuń
  10. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić smaku tej traumatycznej zupy wiśniowej... A ten krem z czerwonej kapusty wrzucisz kiedyś? No, a ta toskańska - rewelacja!!! Witaj Aguś:-)!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Darling, krem z czerwonej kapusty jest już u mnie:
      http://wsezonie.blogspot.com/2012/07/zupa-krem-z-czerwonej-kapusty.html
      Wiśniowej na kościach nie ma i nie będzie, nigdy :) ludziom posiadającym sprawne kubki smakowe i wyobraźnię nie trzeba tłumaczyć, że połączenie ok, wiśni, śmietany i makaronu nie jest trafione. Jak to dobrze, że łączycie się ze mną w żalu na te koszmarne smakowe wspomnienie :)) Dziękuję Marzenko, całuję!!!

      Usuń
    2. Ups, mogłam poszukać tej zupki. Dzięki:-) Buziaki:-)

      Usuń
  11. zupka ciekawa, zjadłabym z przyjemnością :) jak Ty wspaniale piszesz - ta zupa wiśniowa mnie przeraziła :P

    OdpowiedzUsuń
  12. O tak ona była straszna, żaden opis, uwierz mi nie oddaje skali tego ohydztwa!!
    Dzięki Łucja!! Do kolejnego :)

    OdpowiedzUsuń