Zazwyczaj sytuacja jest dość klarowna - danie kuszące wyglądem uwodzi także zapachem i smakiem, są jednak takie specjały, przy których nasze zmysły wchodzą w głośną i długotrwałą polemikę. Oczy mówią 'skosztuj' ale węch kategorycznie zabrania takiego rozwiąznania. Zdarza się, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na całkowitą niezdatność specyfiku do konsumpcji - bo produkt nie dość, że paskudnie wygląda to wydziela niemiłosierny odór, a jednak wiedza lub namowy znawców skłaniają nas do jego posmakowania. Czytam właśnie kolejną książkę Tony'ego Bourdaina, którego uwielbiam zarówno na ekranie, jak również w wydaniu pisanym, opisuje on swój pierwszy kontakt z najbardziej cuchnącym acz przewybornym owocem świata - durianem. Autor podkreśla wybitną niespójność zapachu - a nieowijając w bawełnę - smrodu, z delikatnym, nieporównywalnym z niczym smakiem. Tym opisem Pan Tony przypomniał mi o podobnym przypadku, jakiego doswiadczyłam na własnej skórze.
Zdarzenie miało miejsce w południowej Francji, latem, pozwolę więc sobie na małe przenosiny do innego sezonu - wspomnienie ciepłych chwil dobrze robi gdy surowa zima w rozkwicie.
Po niemal dwóch tygodniach wycieczek po kolejnych apelacjach winiarskich uparłam się by odwiedzić choć jedną serową - ruszyliśmy więc na Banon! Dość pieczołowicie ser pochodzący z tego miasta, o tej samej skądinąd nazwie, opisany został przez Petera Mayle'a. Jadąc do miasteczka wyczekiwałam widoku kóz pasących się na wzgórzach - tymczasem po drodze nie minęliśmy ani jednej, choćby zbłąkanej kozy. Banon leży wśród skał, na których żadna istota nie znalazłaby nawet ułamka materii nadającej się na posiłek, kozy wypasa się, jak się okazuje w cienistych lasach, próżno wypatrywać ich więc z auta.
Gdy dojechaliśmy do miasteczka weszlismy do sklepu przy głownym placyku, ser był tam wszechobecny. Zawinięte w liście kasztanowca krążki łasiły się do mnie z kazdej strony, nawołując - 'kup i zjedz mnie natychmiast!!' Kupiłam więc dostojny Banon i niczym trofeum dostarczyłam do domu, leżacego wśród lawendowych bezkresów. Tam z namaszczeniem odpakowałam ser najpierw z rafii, następnie z liści i z niemniejszym skupieniem naruszyłam serową strukturę za pomocą noża. To co się wówczas wydarzyło, w żaden sposób nie korespondowało z tym, czego się spodziewałam. Wraz z ukazaniem się banonowego wnętrza uwolnione zostały aromaty tak intensywne, że w jednej chwili zapragnęłam zakopać mój nabytek głęboko pod ziemią. Aromat pozostałego na powierzchni sera stłamsiłby w ułamku chwili cudowną woń kwitnących wkoło pól - jestem o tym przekonana. Uwielbiam sery pleśniowe i nieraz decydowałam się na przewożenie pokaźnej ich ilości środkami transportu naziemnego, jednak ich zapach był niczym wobec zapachu jednego małego koziego Banona - uwierzcie mi. Dzierżąc w dłoni kawałek sera, którego wpływ na środowisko naturalne był niewątpliwy, wahałam się co uczynić. Całkiem nęcąca zdawała się perspektywa zlikwidowania go za pomocą miski ustępowej i spłuczki, pomyślałam też o oddaniu go naszej gospodyni, która jako Francuzka z krwi i kości powinna wiedzieć co z Banonem zrobić, mogłaby się nawet ucieszyć a w najlepszym wypadku zjeść podarek, oczyszczajac tym samym atmosferę nad górną częścią Prowansji...
Ostatecznie jednak stwierdziłam, że Mayle nie może się mylić i choć moje zmysły wrzeszczały bym do ust Banona nie brała - stało się!!
Tylko poeta mógłby opisać zjawiskowosć smaku jakiego doświadczyłam w owej chwili, fenomen był tym większy, że spodziewalam się bukietu co najmniej tak nachalnego z jakim zapoznał się już mój nos parę chwil wcześniej. Tymczasem Banon był delikatny, kremowy, nieprawdopodobny!
Po niemal dwóch tygodniach wycieczek po kolejnych apelacjach winiarskich uparłam się by odwiedzić choć jedną serową - ruszyliśmy więc na Banon! Dość pieczołowicie ser pochodzący z tego miasta, o tej samej skądinąd nazwie, opisany został przez Petera Mayle'a. Jadąc do miasteczka wyczekiwałam widoku kóz pasących się na wzgórzach - tymczasem po drodze nie minęliśmy ani jednej, choćby zbłąkanej kozy. Banon leży wśród skał, na których żadna istota nie znalazłaby nawet ułamka materii nadającej się na posiłek, kozy wypasa się, jak się okazuje w cienistych lasach, próżno wypatrywać ich więc z auta.
Gdy dojechaliśmy do miasteczka weszlismy do sklepu przy głownym placyku, ser był tam wszechobecny. Zawinięte w liście kasztanowca krążki łasiły się do mnie z kazdej strony, nawołując - 'kup i zjedz mnie natychmiast!!' Kupiłam więc dostojny Banon i niczym trofeum dostarczyłam do domu, leżacego wśród lawendowych bezkresów. Tam z namaszczeniem odpakowałam ser najpierw z rafii, następnie z liści i z niemniejszym skupieniem naruszyłam serową strukturę za pomocą noża. To co się wówczas wydarzyło, w żaden sposób nie korespondowało z tym, czego się spodziewałam. Wraz z ukazaniem się banonowego wnętrza uwolnione zostały aromaty tak intensywne, że w jednej chwili zapragnęłam zakopać mój nabytek głęboko pod ziemią. Aromat pozostałego na powierzchni sera stłamsiłby w ułamku chwili cudowną woń kwitnących wkoło pól - jestem o tym przekonana. Uwielbiam sery pleśniowe i nieraz decydowałam się na przewożenie pokaźnej ich ilości środkami transportu naziemnego, jednak ich zapach był niczym wobec zapachu jednego małego koziego Banona - uwierzcie mi. Dzierżąc w dłoni kawałek sera, którego wpływ na środowisko naturalne był niewątpliwy, wahałam się co uczynić. Całkiem nęcąca zdawała się perspektywa zlikwidowania go za pomocą miski ustępowej i spłuczki, pomyślałam też o oddaniu go naszej gospodyni, która jako Francuzka z krwi i kości powinna wiedzieć co z Banonem zrobić, mogłaby się nawet ucieszyć a w najlepszym wypadku zjeść podarek, oczyszczajac tym samym atmosferę nad górną częścią Prowansji...
Ostatecznie jednak stwierdziłam, że Mayle nie może się mylić i choć moje zmysły wrzeszczały bym do ust Banona nie brała - stało się!!
Tylko poeta mógłby opisać zjawiskowosć smaku jakiego doświadczyłam w owej chwili, fenomen był tym większy, że spodziewalam się bukietu co najmniej tak nachalnego z jakim zapoznał się już mój nos parę chwil wcześniej. Tymczasem Banon był delikatny, kremowy, nieprawdopodobny!
Mając w pamięci smak i zapach Banona, jestem przekonana, że dałabym się skusić także na skandynawskie, długo leżakujące śledzie oraz na cuchnący durian, nie zawsze bowiem zapach prawdę nam powie, czasem nas zwodzi niecnie, co by nieco smakowej rozkoszy zachować dla innych....
Dzisiaj wspominając boski i nieprzyzwoicie aromatyczny Banon, trochę wbrew własnym zasadom, wszak zimą zazwyczaj stronię od sałat, przygotowałam sałatkę o zapachu Prowansji.
Sałatka przy pierwszej konfrontacji spodobała mi się na tyle, że będąc we Francji niemal w każdej kolejnej knajpce nie mogłam jej sobie odmówić. Podstawą jest wyborna, świeża zielenina, której dziś niestety próżno szukać, natomiast tym co ją dopełnia jest słodkawy dressing oraz przewyborne grzanki z dojrzałym kozim serem. Jadałam różne wersje, trafił mi się także zaszczyt skosztowania jej z Banonem, często w serwowanych sałatkach wyraźnie wyczuwalna była nuta lawendowego miodu, bywało, że wśród liści pojawiał się pomidor - dla mnie jednak dodatek ten nie specjalnie jest trafny, gdyż nie lubi się z kozim serem pleśniowym za bardzo... Przyznam, że całkiem ujmująca była także wersja z delikatnym kozim twarożkiem w miejsce dojrzałych krążków. Podaję przepis na moją wersję ulubioną - najprostszą ale według mnie najmilszą podniebieniu.
składniki:
dwie duże garści ulubionej sałaty, przy czym wielobarwne liście są jak najbardziej pożądane,
trzy cienkie kromki bagietki,
3 plasterki koziego sera pleśniowego,
masło,
szczypta ziół prowansalskich
dressing:
łyżeczka musztardy ( u mnie pół na pół sarepska i Dijon),
sok z połowy cytryny,
solidna szczypta soli,
łyżeczka miodu wielokwiatowego, rzepakowego lub lawendowego,
3 łyżki dobrej jakości oliwy z oliwek,
opcjonalnie mały, zgnieciony ząbek czosnku
Zaczynamy od sosu, którego składniki mieszamy razem w zakręconym małym słoiku potrząsając nim (świetna metoda - emulsyjny sos powstaje w kilka sekund)
Dorodne, kolorowe liście sałaty układam fantazyjnie na talerzu i polewam sosem by za chwilę zwieńczyć je tym co o świetności dania stanowi.
Kromki bagietki smaruję z obu stron masłem, po czym układam na patelni grillowej by ładnie się zrumieniły - również obustronnie. Następnie wykładam na każdej kromeczce plasterek sera koziego i wkładam na 1-2 minuty do opiekacza. Ser powinien się podgrzać i delikatnie tylko stopnieć, gdy zostawimy go w cieple na dłużej kaskadą spłynie po grzance a nie o taki efekt nam chodzi. Zapieczone z serem grzanki układamy na kopczyku sałaty, posypujemy ziołami prowansalskimi i zjadamy natychmiast, póki ser jest ciepły.
Oto świetna metoda na prosty posiłek, najlepiej w ogrodzie, dokładnie taki o którym marzę coraz częściej... Niebawem, gdy pobliskie pola znów wydadzą obfite sałatowe plony będę się nią raczyć nieustannie, a dopełniać ją będę jakimś fajnym kozim polskim serem z Biobazaru. Czekam na te chwile niecierpliwie.
Nas też kiedyś próbowano poczęstować Surströmming, ale nie daliśmy rady. Język jakim opisujesz rzeczywistość piękny...No a kozi ser to jeden z moich najulubieńszych, też u ciebie bardzo wiosennie...pozdrawiamy!
OdpowiedzUsuńMoże przeceniam swoje możliwości... ale historia z Banonem każe mi nie wierzyć zmysłom we wszystkich przypadkach. Śledzie przede mną.., może dam im radę a może węch mi zabroni, zobaczymy. Uściski i dziękuję ogromnie za miłe słowa!
UsuńTwoja sałatka sprawiła, że zatęskniłam za Francją... Wygląd ślicznie i na pewno jest smaczna. Ja też ostatnio często korzystam z dobrodziejstwa serowarstwa. Miłego weekendu!
OdpowiedzUsuńTen wpis to wynik mojej tęsknoty za tym co było i do tego co mnie czeka niebawem.. Uwielbiam tę sałatkę, nawet sztuczna sałata nie zmąciła mi wspomnień i zapamiętanego smaku. Nawet zimą smakuje!! całuję!!
UsuńAga,
OdpowiedzUsuńja też uwielbiam Bourdaina.
Z durianem miałam styczność w Malezji.
Tam przed wejściem do każdego hotelu jest znak z przekreślonym owocem.
To zakaz wnoszenia go do hotelu.
Z J. smakowaliśmy duriany na plaży.
To niebo w gębie!
Niestraszne mi również serowe zapachy.
Twoja sałata przywołuje smaki lata i francuskiego południa.
Ach!
Coraz większy ten nasz wspólny mianownik. Zabawna historia ze znakiem, trudno mi wyobrazić sobie ten 'zapach' choć Bourdain opisuje go dość obrazowo. Smaku jestem ciekawa ogromnie. A francuskie wspomnienia wyjątkowo dają mi znać o sobie ostatnio. gorące uściski!!
Usuńtakiego koziego jeszcze nie jadłam! a najbardziej smrodliwy ser jaki miałam (wątpliwą) przyjemność posmakować był duński ser żółty ;)
OdpowiedzUsuńNie miałam tej wątpliwej przyjemności ale gdy kiedyś zahaczę o Danię, nie omieszkam ją mieć!! Banon mimo, że pachnie potwornie intensywnie polecam z pełnym przekonaniem - smak ma obłędny. pozdrowienia!
Usuńja się wybieram na weekend w maju do Francji, myślisz, że poza Prowansją ten ser też jest dostęny? chętnie bym spróbowała :)
UsuńPowinien być dostępny w jakiejś Fromagerie, tak myślę. W supermarketach go nie widziałam. Wypatruj go i daj znać gdy się z nim już zapoznasz ;)
Usuńdzięki!
UsuńJest w tym pewien fenomen , bo to właśnie zmysł węchu odpowiada w dużej mierze za nasze doznania smakowe ... miałam kiedyś podobne doświadczenie z serem - zapachem mnie po prostu odrzucał , a smakiem wręcz upajał :)
OdpowiedzUsuń/ niezwykle przyjemnie czyta się Twoje opowieści ... /
Pozdrawiam ...
Zazwyczaj węch ma rację ale niektóre produkty lubią go zwodzić i trochę z nim poigrać. W trakcie kosztowania paskudnie aromatycznych specjałów węch musi przechodzić w stan chwilowego uśpienia, grzecznie ustępujac miejsca doznaniom smaku :)
UsuńDziękuję pięknie za przemiłe odwiedziny i podnoszące na duchu słowa :) uściski!!
Pięknie opisałaś smrodliwego Banona:-), którego miałam przyjemność jeść:-). Zostałam jednak przed zjedzeniem uświadomiona o jego zapachu:-) a mój mąż założył się ze mną, że go nie zjem:-). Oczywiście przegrał, ser śmierdzi na potęgę ale jego smak jest dokładnie taki jak go opisałaś:-)
OdpowiedzUsuńA sałatka urzeka swoją prostotą:-), uwielbiam!
Szkoda, że ze mną nikt się nie chciał zakładać... Pokochałam Banon i po wgryzieniu się w niego natychmiast zapomniałam o niedogodnej aromaterapii :) Sałatka smakuje nawet ze zwykłym kozim więc bardzo Ci ją polecam, Olimpia. serdeczności!
OdpowiedzUsuńOh que bella es la Provenza, y que delicioso es el queso de Banon, me encanta!!! un beso
OdpowiedzUsuńEs la verdad!! Voy a visitarla una vez mas este verano. No puedo esperar!! Banon, si es muy rico y muy aromatico tambien :) besitos!
UsuńZ ciekawością przeczytałem o serach (serze).Przywołałaś wspomnienia z mojego pobytu we Francji.Spędziłem tam ponad rok w La Baule. Co jak co,ale serów to ja się wtedy najadłem.Wspominam je do dzisiaj. Czasami kupię w Polsce jakiś francuski ser,ale to nie jest to co we Francji.Pozdrawiam,będe tutaj zaglądał.Ciekawy blog.
OdpowiedzUsuńFrancja jest boska, ja tam tylko wakacyjnie bywałam i nigdy nie miałam dość. Tam każdy kadr jest jak z filmu - piękny, pełen słońca. Cieszę się, że blog Ci się podoba Christopher, będę Cię wyglądać :) Do miłego!!
UsuńPo takim posiłku chce sie żyć:)
OdpowiedzUsuńTo prawda, połączenie chrupkich grzanek z delikatną sałatą jest fenomenalne a słodycz dressingu idealnie współgra z kozim serem, gdy to wszystko doprawione jest jeszcze solidną szczyptą wspomnień nic więcej nie trzeba :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńO durianie niejednokrotnie słyszałam i ciekawa jestem swojej reakcji na ten zapach. Wiele jest potraw o mniej przyjaznych zapachach, jak choćby ryby czy gotowana kapusta, ale nasz węch jest stanie je znieść bo wiemy, że za nieprzyjemnym zapachem kryje się nieziemski smak:)
OdpowiedzUsuńFajnie było z Tobą odbyć klimatyczną podroż i posmakować pysznej sałatki :)
Mnie tym bardziej było miło, że towarzyszyłaś mi w tej wyprawie. Cieszę się , że sałatka smakowała, a durianu też jestem bardzo ciekawa, może będzie nam dane kiedyś poczuć ten potworny zapach..:)
UsuńJeszcze żaden serowy zapach mnie nie odstraszył, ale nie wąchałam Banona;)
OdpowiedzUsuńChętnie bym go spróbowała.
Sałatka pyszna, bardzo ją lubię.
Pozdrowienia:)
Dla mnie Banon był tym pierwszym odstraszającym ale i tak mało skutecznie. cieszę się, że podjęłam ryzyko bo jest absolutnie rewelacyjny. Tej sałatki po prostu nie da się nie lubić :) Ciepłe uściski wysyłam!
UsuńPyszności :) Ja śmierdziuchy nad wyraz ubóstwiam :)
OdpowiedzUsuńA Banon jest najpyszniejszym i najbardziej smrodliwym śmierdziuchem w tej galaktyce, polecam!!!
Usuń