Jadąc tym razem do Włoch na narty wizualizowałam kilka kwestii. Przede wszystkim wyobrażałam sobie siebie w jednym kawałku, niepołamaną, nienaderwaną, niepoobijaną. W wyobrażeniach moich pojawiały się motywy narciarskiej sielanki zapijanej winem i zajadanej nieopisanie pysznym jedzeniem, w słońcu i wśród pięknych widoków. Wbrew obawom punkt pierwszy jak najbardziej został zrealizowany - mimo tygodniowego, bezpośredniego kontaktu z ośnieżoną równią pochyłą udało się uniknąć kontuzji tym razem. Punkt drugi - chwała Bogu - również sie spełnił, niestety specjały serwowane w tyrolskich knajpach dalece mnie rozczarowały. Wszystko dobre co zjedliśmy na wyjeździe było dziełem rąk własnych, no, może poza przepyszną prosciutto, której smak ratował honor lokalnej gastronomii.
Na stoku, jak zawsze królował niezniszczalny wiener schnitzel z frytami, oraz marne całkowicie pozbawione smaku makarony, potworne zupy i lane kluski szpinakowe, jakie nabyć można było również w każdym supermarkecie w miasteczku. To zrozumiałe, że jedzenie na stoku poddaje się pewnej standaryzacji, próbowałam więc usprawiedliwić poziom serwowanych tam dań, jednak, gdy okazało się, że w dolinie serwują podobne paskudztwa - zwątpiłam chwilowo we włoską kuchnię. Ze wszystkich dań jakie jedliśmy pizza i lazania były znośne, jednak biorąc pod uwagę kulinarną spuściznę Italii oraz nieskończony asortyment wybornych serów, wędlin i warzyw, poziom bazy gastronomicznej mnie oburzył. Poczułam się urażona jako konsument, któremu pod szyldem kuchni regionalnej wciska się przygotowane bez serca dania na niby. Moje rozczarowanie osiągnęło apogeum, gdy w jednej z knajpek podano nam rozgotowany makaron. Sądziłam, że we Włoszech za takie potraktowanie makaronu grozi kara pozbawienia wolności, gigantyczna grzywna, lub chociaż banicja - a tymczasem zupełnie bez poczucia winy zaserwowano nam trzy różne acz w podobnym stopniu przegotowane rodzaje makaronu!!!
Na stoku natomiast najbardziej spektakularnym paskudztwem było dzisiejsze danie tytułowe, które zamówiłam gdyż lista składników brzmiała zacnie. Jak to możliwe by delikatne szpinakowe kluseczki w sosie śmietanowo-serowym były niezjadliwe - nie wiem, sprawdziłam to jednak na własnym organizmie. Stokowe gnocchetti nie tylko były ohydne ale i ich wygląd nie budził dobrych skojarzeń. Zdesperowani sportowcy zajadali ten specjał bez entuzjazmu, unikając kontaktu wzrokowego z zawartością talerza. Ja również.
Po powrocie do domu - jako, że składowe gnocchetti bardzo mi się spodobały - stwierdziłam, że dobrze byłoby odczarować zły urok jaki rzucono na to danie w tyrolskiej knajpie na stoku. Podeszłam do tematu z niemałą dozą ostrożności, dlatego poniższy przepis zakłada ilość dla jednej osoby - nie chciałam w razie fiaska, skazywać innych na podobnie wątpliwe wrażenia kulinarno-wzrokowe, jakich sama doświadczyłam. Pewnym problemem okazał się brak sprzętu do produkcji gnocchetti, w końcu jednak znalazłam godne zastępstwo pod postacią tarki do warzyw o szerokich oczkach - durszlak i łyżka cedzakowa miały dziurki stanowczo zbyt małe.
Mój dzisiejszy obiad powstał w 10 minut i smakował wybornie, nie udziwniałam oryginalnej receptury, do sosu wgniotłam ząbek czosnku, którego wyraźnie zabrakło w wersji ze stoku a zamiast Parmezanu zastosowałam ulubiony ser Bursztyn. Nie rozgotowałam kluseczek i suto osoliłam wrzątek na którym się gotowały. Tak niewiele a taką robi różnicę...
Danie nie jest specjalnie fotogeniczne, jest za to pyszne, proste i ekspresowo szybkie w wykonaniu. Polecam w wydaniu domowym, jeśli chcielibyście zamówić je kiedyś na stoku przyjrzyjcie się najpierw obliczom tych, którzy już się zmagają z własną porcją. Ich wyraz twarzy powie Wam czy warto. ; )
składniki kluseczek:
1 jajko ekologiczne,
30 g mielonego szpinaku,
60 g mąki,
sól
składniki sosu:
łyżeczka masła,
pół filiżanki śmietanki 30%,
pół filiżanki wody źródlanej
ząbek czosnku,
sól,
pieprz,
ser Bursztyn
Rozmrożony szpinak zmieszałam z jajkiem i z mąką, następnie zagotowałam niewielką ilość posolonej wody, gdy zaczęła bulgotać rozpoczęłam ekwilibrystykę nad garem. Mówiąc ściślej, brakowało mi jednej ręki. Lewa ręka podtrzymywała tarkę, druga przelewała zieloną masę na nią, w tym czasie trzecia powinna przesuwać łyżkę po powierzchni tarki, by kluseczki równomiernie się przeciskały i odrywały. Niestety pomocnica akurat wywędrowała na dwór w poszukiwaniu wiosny, zatem dwie ręce musiały mi wystarczyć. Gdybym miała super-hiper maszynkę do gnocchetti położyłabym ją na garnku i dwie ręce byłyby całkowicie wystarczające. Nie miałam tego bajeru, zatem skończywszy byłam dość kompletnie wysmarowana zieloną masą szpinakową...
Sos można zrobić chwilę później, gdy ręce będą już wolne. To banał nad banały!! Najpierw podsmażamy delikatnie na masełku zgnieciony czosnek, w kolejnym kroku zalewamy go mieszaniną śmietanki i wody. Na sam koniec dodajemy sporo tartego Parmezanu lub Bursztyna, dosmaczamy pieprzem i ewentualnie odrobiną soli.
Na stoku kluski i sos zmieszane były przed podaniem, ja wolałam nurzać gnocchetti w sosie systematycznie, by ich zieloność jak najdłużej pozostała niezmącona, dlatego najpierw wylałam na talerz nieco sosu a potem nakryłam go kształtnym kopczykiem z kluseczek.
Fantastyczne! Nigdy takich nie jadłam.
OdpowiedzUsuńPrzepis już zapisany, będzie lada dzień wykorzystany!
Dziękuję i pozdrawiam:)
Super!! Jeżeli planujesz danie dla większej liczby osób pamiętaj, że moja wersja jest jednoosobowa ;) Tak jak w przypadku lanych klusek, można je zrobić nieco bardziej zwarte lub rzadkie, moje były 'medium', sprawę regulujemy rzecz jasna ilością mąki. Ja się ogromnie cieszę, że zdjęłam z tych kluseczek zły urok, wczorajszy obiad był przepyszny!! To ja dziękuję, że tu zaglądasz Anno-Mario, zawsze miło jest Cię gościć!!
UsuńŚlicznie wyglądają :) Aż z niedowierzaniem czytałam o porażkach gastronomicznych. Bardzo dawno już nie byłam we Włoszech, ale żyje we mnie wspomnienie prostego, dobrego jedzenia... Najwidoczniej wszystko się na tym świecie psuje. Dużo turystów, duży przerób i niedbałość.
OdpowiedzUsuńW takich krajach jak Włochy czy Hiszpania trudniej jest przełknąć potrawę niesmaczną, oczekujemy więcej, nastawiamy się na pyszniej... rozgotowane kluchy i zielona breja na stoku rozbiły mnie wewnętrznie. Szczęśliwie mam również w pamięci dania włoskie przewyborne i nic ich z niej wymazać nie może. Dobrze, że w domu gnocchetti wyszły wyborne. Bardzo Cię ściskam Magda!!!
UsuńAga masz rację, to niewybaczalne, Włochom nie wypada podać niezjadliwe jedzenie;-) Za to Twoje kluseczki szpinakowe są cudne. Nie zmienia tego fakt, że jestem bardzo głodna;-)Wyglądają niezwykle apetycznie:-)
OdpowiedzUsuńKluski powstają w 10 minut, jeżeli dysponujesz 3 rękami ;) jest szansa, że kuchnia nie będzie wyglądała jak po przejściu tajfunu - tak było w moim przypadku ;) Szybko, bezboleśnie i pysznie. Chcę wrócić do Tyrolu i mam nadzieję, że znajdziemy dnia któregoś miejsce, w którym serwuje się dania godne.. pozdrowionka!!
UsuńA ja tak uwielbiam szpinak we wszystkim :) będę chorowała teraz na te kluseczki - tak pysznie wyglądają :)
OdpowiedzUsuńZasmakują Ci, jestem pewna Kasiu!! Ale nie choruj na Boga, tylko zrób je migusiem ;)
OdpowiedzUsuńPonieważ lubię kluski,zjadłabym je z wielką ochotą.
OdpowiedzUsuńAle Twoje,domowe.
Wyglądają pysznie!
Niestety, na stokach podają coraz paskudniejsze jedzenie.
Nie wiem,czy tam te gnocchetti nie są z ,fabryki'.
Szkoda,bo Tyrol taki urokliwy.
Wiedziałam, że z tymi ze stoku wiele było nie tak. Domowy eksperyment to potwierdził. To oczywiste, że pochodziły z fabryki, identyczne zapakowane w plastik widziałam w supermarkecie. Niestety kurorty narciarskie mają to do siebie, że trudno znaleźć knajpkę na uboczu, w której prawdziwy Włoch ugotuje dla Ciebie prawdziwą Włoszczyznę... całusy wielgaśne posyłam!!
UsuńŚwietny przepis , uwielbiam takie klimaty, chętnie skorzystam. Byłam tam i zajadałam sie zupą kartoflaną a mogłam takie kluseczki:)
OdpowiedzUsuńNie plecam Ci stokowych kluseczek, na podstawie tego z czym ja miałam bezpośrednią styczność.. zielona breja na stoku nie była fajna. Za to w domu, jak najbardziej! Wychodzą bardzo zacnie. serdeczności!
UsuńJestem zaskoczona, że Włosi nie dali rady! Szkoda, że poczułaś to na własnym podniebieniu....
OdpowiedzUsuńW każdym razie, Twoje kluseczki wcale nie wydają mi się niefotogeniczne, bo chętnie bym je podjadła z Twojego talerza! :)
p.s. cieszę się, że chociaż dwa punkty wyjazdu były spełnione :)
Ja wciąż nie mogę uwierzyć w to co nas tam spotkało..:) ale i tak było fantastycznie, wszystkie inne aspekty wyjazdu wyszły pierwszorzędnie! A kluseczki są ekspresowe i pyszne gdy nie je się ich na stoku, więc polecam. pozdrowionka!!
OdpowiedzUsuńW piątek i sobotę jadłam szpinak. Jestem od niego uzależniona, więc Twoje kluseczki zjadłabym z przyjemnością! Gdybym miała jeszcze szpinak, to zrobiłabym je już jutro! :)
OdpowiedzUsuńPolecam bardzo, bardzo! Są łatwe w przygotowaniu - pod warunkiem, że trzy ręce na stanie ;) i gdy się ich nie rozgotuje oraz sos doprawi należycie. Robiłam je już dwa razy. Za drugim razem miałam tylko jajka od zielononóżki, które są malutkie. na ilość dla jednej osoby poszły dwa małe jajeczko, za pierwszym razem, gdy je robiłam jedno duże jajko było w sam raz - ale jak będziesz robić wyczujesz konsystencję, powinna być taka jak na lane kluchy :) smacznego zatem Alinko!!!
UsuńJuż zapisałam przepis! Zrobię koniecznie, lubię takie ekspresowe przepisy, a ze szpinakiem tym bardziej! :)
Usuńa mnie ostatnio tłumaczył kolega Tyrolczyk (aczkolwiek austriacki), że południowi Tyrolczycy niewiele mają wspólnego z Włochami. to osobna nacja, której bliżej do Austriaków,językowo, kulturalnie, kulinarnie. stąd może te nieudane makarony ;)
OdpowiedzUsuńNiewątpliwie tak, jednak byłam w Tyrolu już wiele razy i zawsze jadałem nieźle, nawet na stoku, a zeszłoroczny makaron z dzikiem był arcypyszny. Tym razem poziom gastronomiczny był taki, że chwilowo wyleczyłam się ze wszelkich kompleksów naszego polskiego zaplecza w tym zakresie - rozgotowane spaghetti (!!) sama rozumiesz... :) pozdrawiam Cię Olu!!
OdpowiedzUsuńno to chyba po prostu miałaś pecha tym razem :) ściskam serdecznie!
OdpowiedzUsuńtak nas czasem życie niemile zaskakuje ... ale za to Twoje kluseczki wyglądają fantastycznie
OdpowiedzUsuńtakie zielone kluski to ostatnio jedno z ulubionych dań moich dzieci, koniecznie wypróbuję je z Twoim sosem
Koniecznie! Moje były nie tylko zjadliwe ale pyszne! Co do wyglądu wciąż mam wątpliwości czy mi się podobają ale z pewnością wyglądały ładniej niż zielona breja na stoku. Dzięki Marta!!
Usuń