Samochód toczy się z zawrotną prędkością 10 km/h, toczy się i buja we wszystkie świata strony, najintensywniejszy jest ruch góra-dół, gliniaste podłoże z każdym bujnięciem wymalowuje rudawe ornamenty na szybach i żółtej karoserii. Droga jest dziurawa, z każdym nowo przebytym centymetrem czeka na nas przygoda, nigdy nie wiadomo na ile głęboka jest kałuża, której nijak ominąć się nie da. Bujanie więc nie jest jednostajne, czasem przechodzi w intensywne szarpnięcia. Kawka wylewa się z termo-kubka - nic to jednak, bo doświadczony kierowca ma na tę okoliczność przyszykowany stos arcychłonnych ręczników papierowych. Na wysokości starego dębu szarpnięcie wbija głowę w sufit. Próbując ominąć wyrwę z prawej strony wpadamy oponą w dziurę z lewej, na środku natomiast, przyjezdni z pewnością tego nie wiedzą, kałuża jest najbardziej głęboka, trzeba więc tak manewrować by do niej nie wjechać. Kłopot jest wtedy, gdy na trasie pojawi się inny uczestnik ruchu, zmotoryzowany, lub nie daj Bóg, pieszy, wówczas należy zwolnić do 5 km/h ryzykując, że auto może ugrzęznąć tu na wieki. W tych uroczych okolicznościach przyrody nie trudno sobie wyobrazić jak auto topi się w glinie. Wyobraźnia podsuwa najczarniejsze obrazy - chcemy jak najszybciej się stąd wydostać. Wycieraczki nie nadążają ze zmywaniem błotnistej substancji z tylnej szyby ale jest światełko w tunelu - widać już zakręt, a za nim przecież czeka nas błogosławiony asfalt!
Nie jest to bynajmniej opis trasy wiodącej przez środek kolumbijskiej dżungli, to droga miejska, nie mieszkają tu kapibary, małpy, agamy błotne jest za to sporo mieszkańców z gatunku homo sapiens, którzy o tej porze roku dzień w dzień przechodzą przez to samo.
To także element mojej codzienności.
W moją codzienność zimą, poza błotem, wpisana jest także zupa. Tym razem serwuję rewelacyjny krem ziemniaczany (przywiozłam go sobie z Austrii, gdzie na stoku rozgrzewał pierwszorzędnie). Zupa ziemniaczana brzmi banalnie, jednak ta podkręcona jest prawdziwkami, więc jest intensywnie grzybowa, bardzo aromatyczna.
składniki:
6 dużych ziemniaków (około 1 kg)
łyżka oleju rzepakowego,
250 -300 g pieczarek,
4 l wywaru warzywnego,
4 ząbki czosnku,
dwie łyżki masła,
200 g grzybów - u mnie mrożone borowiki,
pęczek natki pietruszki,
kilka gałązek tymianku,
pieprz,
sól,
bita śmietana 36% lub małe opakowanie serka mascarpone
do podania podsmażone na maśle grzanki z białego pieczywa
Zakładając że mamy już bulion warzywny, zabawę zaczynamy od obrania i podsmażenia pieczarek - nie jestem zwolenniczką ich mycia, bo absorbują wodę, wolę obierać. Smażymy na niewielkiej ilości oleju aż delikatnie się 'zbursztynią'. Ziemniaki obieramy i drobno kroimy, wrzucamy razem z pieczarkami do jednego garnka i zalewamy bulionem. Gdy kartofle będą miękkie, ręcznym blenderem miksujemy wszystko na jednolity krem, doprawiamy go natką, drobno posiekanym tymiankiem i zgniecionym czosnkiem. Główny punkt programu czyli prawdziwki smażymy na maśle - warto pozostawić je w dość dużych kawałkach. Gdy dorzucimy zrumienione prawdziwki do kremu, doprawmy zupę solą i pieprzem, ewentualnie mascarpone, o ile zrezygnujemy ze śmietany.
Zupa potrzebuje czasu by prawdziwek doaromatyzował całość, dlatego zostawmy ją w spokoju na co najmniej 2 godziny. Po tym czasie możemy przygotować grzanki z białego pieczywa, ubić śmietanę, ewentualnie pokroić dodatkową porcję natki.
Coś pysznego i wspaniale rozgrzewa w chłodne dni!
Wygląda pysznie! zapisze sobie przepis :)
OdpowiedzUsuńwww.homemade-stories.blogspot.be
Bardzo fajna zupa, bo łączy w sobie krem z klasyczną zupą, w której pływają nierozdrobnione składowe - borowik w tym miejscu daje z siebie wszystko. Jest smacznie, ciepło, aromatycznie i ładnie - niczego więcej nie trzeba :)
UsuńWygląda apetycznie. Po trzech miesiącach nieobecności napawam się Twoimi cudownymi daniami :)
OdpowiedzUsuńJedz oczami i/lub wcielaj w życie co tam znajdziesz dla siebie. Częstuję Cię wszystkim i baaardzo się cieszę, że jesteś u mnie znów. Intensywny czas masz ostatnio, zatem sposobności na bywanie na innych blogach też pewnie mniej. Ja też mam dni nafaszerowane aktywnościami rozmaitymi, więc moja obecność w blogosferze straciła na intensywności - na jakości nie natomiast :) Ściskam!
UsuńTak sugestywnie opisałaś drogę od Twojego domu do zbawczego asfaltu ,że zapomniałam o przepisie na zupę.Masz cudowny dar postrzegania rzeczywistości i dzielenia się swoimi uczuciami. Stęskniłam się za Tobą, fajnie,że znowu Twoje zupy będą królować w świecie blogerskim i Ty, Królowo Słowa.
OdpowiedzUsuńZupą zachwyci się mój Małż(On)ek , ja choć lubię ziemniaki pod każdą postacią, to muszę się ich wystrzegać. :)
Dziś obyło się bez błocka, za to dziury skute lodem smyrały podwozie z wątpliwą finezją. Asfalt znów był zbawieniem :) Dziękuję za piękne słowa, którymi mnie obdarzasz i za tęsknotę dziękuję. Jestem tu niezmiennie, tylko czasem wena mnie opuszcza i na siłę klepać nie chcę, wszak to bez sensu zupełnie :) Zupa git, ten prawdziwy grzyb, prawie prosto z lasu, robi tu dużą robotę.
UsuńI jeszcze jedno- do Austrii (Zams) jadę 20 lutego poszusować, może tę zupę podadzą ?
UsuńZ pisaniem Aguś tak jest,że gdy mam tzw.niż intelektualny, to nie dość,że nic sensownego nie napiszę , to i zdania głośno wypowiadane są bez składu i ładu. Jakoś Ci nie wierzę, że nie zawsze masz coś ciekawego do powiedzenia, bardziej w to ,że nie zawsze masz wystarczające chęci na ubierane myśli w słowa.Pozdrawiam
UsuńBożenko, wolę z zasady pisać niż mówić, no chyba, że łyknę flachę Rieslinga lub innego zacnego białego ,to wówczas gadam jak nakręcona, mimo że przypuszczalnie bez ładu składu. Co najważniejsze, jestem wówczas przekonana, że złote głoski z ust mi się sypią, że jakże mądre rzeczy opowiadam. Na co dzień łatwiej mi porządkować myśli na papierze lub na wirtualnych stronach tegoż bloga.
UsuńA wracając do zupy - austriacka kartoffeln suppe bywa pyszna, ale w większości przypadków jest paskudna. Obyś trafiła na udaną :))) Baw się wspaniale!
Ja się podpisuję obiema rękami pod tym, co napisał o Tobie Kubeczek :-) I jestem przekonana, że nawet po obaleniu jakiejś zacnej flachy jesteś jak ten Chryzostom, bo jak powiedział Pawlak: "Ot, mądrego to i warto posłuchać!"
UsuńA co do zupy nie mam zdania - rzadko takie gotuję, bo Wataha Jarzębiaka nie przepada, boszczowniki jedne...
Boki zrywam znów!
UsuńMarzę byśmy kiedyś mogły obalić jaką zacną flachę razem, najlepiej w większym gronie! Oj, gdyby tak móc zgromadzić najbliższe blogowe koleżanki z całego globu w jednym miejscu - jak to by było miło… My bez zupy nie umiemy żyć. Zupa być musi. Dziś akurat jest Twój tytułowy barszcz. Ściskam Cię najmocniej wychylając kielon imieninowego Rieslinga z okolic Zielonej Góry - tak dobrego polskiego wina do tej pory nie piłam!!
Wzrok mój przyciągnął Riesling z Zielonej Góry i muszę zapytać, z której to winnicy ten wyborny trunek?
UsuńOdpowiadam z radością, bo wino suuuper!
UsuńRiesling Liryczny Marek Krojcig, Kolekcja autorska Agaty Buchalik- Drzyzga, Gorzykowo-Winna Góra 2013
Śliczne zdjęcie. Prawie czuję zapach tej zupy!
OdpowiedzUsuńJest niezwykle aromatyczna, nie dziwi mnie, że zapachy Cię dotarły :)
UsuńWiedziałam, że zima do czegoś się przydaje! Może na przykład zasypać i zamrozić, dzięki czemu uniknie się tak obrazowo opisanych przez Ciebie okoliczności.:D Krem z moich ukochanych ziemniaków zjadłabym z wielkim smakiem, szczególnie w towarzystwie grzybów. Pyszności!:)
OdpowiedzUsuńTe grzyby są tutaj najistotniejsze, jednak prawdziwek to prawdziwek. Aromaty jakie się rozchodzą gdy ta zupa na ogniu powodują nasilenie migracji głodomorów do kuchni. Trzeba się oganiać by nie wyjadali za gara :)
UsuńAga, byle do wiosny!
OdpowiedzUsuńDroga się polepszy. Najgorsza jest zima...
Jak zamarza to też fatalnie się jeździ.
Uwielbiam taką zupę!
Wiosna też nie najlepsza w kontekście drogowym - roztopy, błocko po pachy, lato znośne i wczesna wiosna, a poza tym gliniasta niedola. Staram się z tego śmiać, bo co zrobić?
UsuńNauczyłam męża jeśc zupy, nauczyłam swe dziecko wielbić je bardziej niż drugie danie! Jam to uczyniła! Kobieto Piękna, z nieba spadasz mi z tym przepisem. Miałam na weekend przyrządzać pieczarkową, a tu wchodzę, patrzę, łooo matko, jaki zacny talerz, jakie to musi być dobre! Robię! ;)
OdpowiedzUsuńAle świetnie!!! Daj znać jak bardzo pysznie pachniało w Twoim domu. Dzidziuniek je grzyby? Moje dzieci nie chcą, trzeba do nich dorosnąć :)
UsuńDzidziuniek jeszcze grzybów nie próbował, bo chyba 15-miesięczne podniebienie nie jest gotowe na aż taki smak ;);) Aga, zupę, popełniłam i nie zawiodłam się. Moja mama do swojego talerza z nią ciepnęła sobie jeszcze łyżeczkę tartego chrzanu. Od razu wszyscy zanurzyliśmy łychy w jej talerzu. Też pycha! ;) Aga, dzięki za bardzo, bardzo fajny przepis ;)
UsuńRacja, tak właśnie myślałam, moje są już spooooro starsze i wciąż nie dorosły do grzybów. Przyjdzie jednak czas i na to - skondensowany w grzybie smak, to czysta poezja, może skuszą się na kurkową jajecznicę tego lata wreszcie… Cieszę się, że popełniłaś kremową zupę z prawdziwkiem. Jest jak znalazł na zimę :) Dodatek chrzanu ciekawie mi się jawi. Ściskam!
Usuńwow, fantastyczne połączenie :) ostatnio mam fazę na kremy, więc z chęcią przetestuję :)
OdpowiedzUsuńTo jest coś pośredniego między kremem i nie-kremem :) Według mnie to opcja najlepsza, bo lubię kontrasty. Prawdziwek w zupie cuda czyni!
UsuńMusi być doskonały! Aromatyczny i pyszny :)))
OdpowiedzUsuńWłaśnie tak, jest świetny i bardzo pachnący.
UsuńWygląda przepięknie, normalnie czuję jego zapach unoszący się spoza monitora :) Jako wielbicielka wszelkiego rodzaju zup ziemniaczanych i rodowita Wielkopolanka poproszę choć małą miseczkę :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWielkopolanko droga! Weź w ruch ziemniaki, tudzież pyry i spraw sobie taki aromatyczny krem. Jest niezwykły dlatego z pełnym przekonaniem polecam Ci go na teraz :)
UsuńZupka musiała smakować wyśmienicie :)
OdpowiedzUsuńO tak!! Uwiodła mnie na austriackim stoku, to ją sobie 'przywiozłam' i udomowiłam :)
Usuńzostało mi jeszcze grzybów na jedną zupę i to będzie własnie ta zupa:)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę! Smacznego, u mnie ta zupa wciąż powraca, nawet w przedwiośniu :)
Usuń