Przygotowania trwały dwa wieczory. Chciałam uniknąć sytuacji w której porzucona przeze mnie na weekend rodzina poza uszczerbkiem emocjonalnym, powodowanym tęsknotą, doświadczyłaby także niedoborów natury kulinarnej. Powstała fasolka po bretońsku, chińskie danie z tofu i kurczakiem, jak również całkiem pokaźny gar zupy jarzynowej. Lodówka została zaopatrzona suto, a ja z delikatnym zaledwie wyrzutem sumienia opuściłam swoje gniazdo i wyfrunęłam w Bory me ukochane by zaznać grzybowych rozkoszy i choć nie lubię dłuższych dystansów, to wsiadłam do swej 'czerwonej strzały' aby w strugach deszczu oddalić się w kujawsko-pomorskie rejony. Cel podróży był jeden, oczyma duszy mojej widziałam nieskończenie duży kosz po brzegi wypełniony podgrzybkami i kozakami czerwonymi - oj jak dużo było grzybów w tym moim wyobrażeniu!!! Im cięższa była trasa i im deszcz zacinał intensywniej, tym większa była moja determinacja, tym większa pewność co do spełnienia moich grzybowych planów...
Na miejscu przywitał nas, wszak nie jechałam w pojedynkę, cudnej urody kozak stojący tuż u wrót naszej drewnianej chałupiny - czy mógł być lepszy wstęp przed nieuniknionym wysypem jakiego miałyśmy doświadczyć lada chwila? Na pierwszy ogień poszła kurkowa górka i suchy prawdziwkowy las - szłyśmy wytężając wzrok i próbując nie zauważać niesprzyjających warunków atmosferycznych. Nad jeziorem wędkarze, rozbiwszy swe obozowiska rzucili w naszą stronę mimochodem - "grzyb się jeszcze nie sypnął, pada od trzech dni, trzeba jeszcze poczekać" - wysłuchałam tego całkowicie niepotrzebnego komentarza i z uwagą Sherlocka Holmesa kontynuowałam eksplorację poszycia. Skoro zarówno górka jak i suchy las postanowiły nie być dla nas łaskawe, udałyśmy się w stronę maślakowych sosenek - tam chwała Bogu odnotowałyśmy pewien sukces wydobywając z runa około dziesięciu miniaturowych i bardzo obślizgłych egzemplarzy. W dniu kolejnym miało być inaczej, bowiem celem naszej podróży było miejsce, które w rodzinnej mitologii funkcjonuje jako grzybiarski Eden - wśród gęstych nasadzeń młodej brzozy swego czasu znaleźć można było nieopisane cuda - tym razem nie było powodu by sądzić, że będzie inaczej, przecież padało, a temperatura dopisała. Niestety było bardzo inaczej, młodniak nie zaszczycił nas choćby jednym grzybem. Kolejnego dnia zaliczyłyśmy stanowisko kaniowe i nie zaliczyłyśmy ani jednej kani, całe szczęście jedną upolowałam z samochodu jadąc leśnym duktem dzień wczesniej. Tym sposobem odbyłam całkiem sympatyczne grzybobranie, w którym grzyby nie grały kluczowej roli, nie przywiozłam do domu grzybów co prawda, ale w ramach rekompensaty niezwykle smakowity przepis na leśną sałatkę, jaką serwuje się w Borach.
Na miejscu przywitał nas, wszak nie jechałam w pojedynkę, cudnej urody kozak stojący tuż u wrót naszej drewnianej chałupiny - czy mógł być lepszy wstęp przed nieuniknionym wysypem jakiego miałyśmy doświadczyć lada chwila? Na pierwszy ogień poszła kurkowa górka i suchy prawdziwkowy las - szłyśmy wytężając wzrok i próbując nie zauważać niesprzyjających warunków atmosferycznych. Nad jeziorem wędkarze, rozbiwszy swe obozowiska rzucili w naszą stronę mimochodem - "grzyb się jeszcze nie sypnął, pada od trzech dni, trzeba jeszcze poczekać" - wysłuchałam tego całkowicie niepotrzebnego komentarza i z uwagą Sherlocka Holmesa kontynuowałam eksplorację poszycia. Skoro zarówno górka jak i suchy las postanowiły nie być dla nas łaskawe, udałyśmy się w stronę maślakowych sosenek - tam chwała Bogu odnotowałyśmy pewien sukces wydobywając z runa około dziesięciu miniaturowych i bardzo obślizgłych egzemplarzy. W dniu kolejnym miało być inaczej, bowiem celem naszej podróży było miejsce, które w rodzinnej mitologii funkcjonuje jako grzybiarski Eden - wśród gęstych nasadzeń młodej brzozy swego czasu znaleźć można było nieopisane cuda - tym razem nie było powodu by sądzić, że będzie inaczej, przecież padało, a temperatura dopisała. Niestety było bardzo inaczej, młodniak nie zaszczycił nas choćby jednym grzybem. Kolejnego dnia zaliczyłyśmy stanowisko kaniowe i nie zaliczyłyśmy ani jednej kani, całe szczęście jedną upolowałam z samochodu jadąc leśnym duktem dzień wczesniej. Tym sposobem odbyłam całkiem sympatyczne grzybobranie, w którym grzyby nie grały kluczowej roli, nie przywiozłam do domu grzybów co prawda, ale w ramach rekompensaty niezwykle smakowity przepis na leśną sałatkę, jaką serwuje się w Borach.
składniki dla jednej osoby:
bukiet zieloności - u mnie pół rzymskiej sałaty, garść rukoli, garść endywii, kilka listków szpinaku
pół pieczonej, obranej ze skórki papryki czerwonej
kilka łebków leśnych grzybów - u mnie koźlarze czerwone i podgrzybki brunatne
5 plastrów cukinii
+ w Borach sałatka serwowana jest dodatkowo z grillowanym serem wędzonym, który niewątpliwie dobrze współgra z resztą składników, dziś chciałam by było lżej, stąd wersja bezserowa
składniki sosu:
pół filiżanki jogurtu,
dwie łyżeczki śmietany 18%,
łyżka octu z białego wina,
łyżeczka cukru,
sól,
pieprz,
duży ząbek czosnku
inspirację znalazłam tu
Sałatka jest cudowna gdyż w finezyjny sposób łączy smaki dojrzałego lata i wczesnej jesieni. Mamy tu mnóstwo zielonej świeżyzny, przy czym wybór liści jest zupełnie nieograniczony, tym co ją dopełnia i stanowi o efekcie końcowym są grillowane warzywa i grzyby oraz aromatyczny sos czosnkowy.
Na przełomie lata i jesieni niemal zawsze mam pod ręką upieczoną paprykę. Jest teraz wyjątkowo dorodna i nasza, nasza, nasza!!! Piekę ją ze skórką około pół godziny w temperaturze 200 stopni, gdy ostygnie usuwam skórkę i zajadam do wszystkiego co popadnie.
Kapelusze grzybków obgotowałam 10 minut, odcedziłam po czym przesmażyłam obustronnie na grillowanej patelni wraz z plastrami cukinii. Osoliłam wszystko delikatnie. Na półmisku ułożyłam kopczyk z zieleniny, który suto polałam czosnkowym sosem, następnie dopełniłam papryką, grillowanymi grzybami i cukinią.
Było pysznie, prawie jak w Borach!!!
Trapi mnie tylko pytanie, skąd ta wielość grzybów leśnych na warszawskich targowiskach...
Aga,
OdpowiedzUsuńja właśnie dlatego nie wypuszczam się w bory...
A grzyby skąd?
Po prostu wiedzą,gdzie je zbierać!
Sałatką się częstuję.
Na dobry dzień!
Amber, w Borach grzyby rosną chętnie i w dużej liczbie, niestety zazwyczaj wówczas, gdy mnie tam nie ma :( Sałatką się częstuj, jest pyszna!!
UsuńHa ha, kochana, ale za to jak się dotleniłaś :) Jakie miejsce jest na to lepsze od lasu? Sam taki spacer to już prawdziwa przyjemność, a znalezione grzyby to tylko miły dodatek. Jeśli z takim podejściem będziesz udawała się na grzybobranie, to unikniesz rozczarowania :D
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba pierwsze zdanie Twojej wypowiedzi, biorąc pod uwagę, że miejscowość do której jeżdżę to Tleń - dotlenić się można w 100%. W grzybach najbardziej lubię zbieranie i obróbkę, jedzenie nie idzie mi już tak świetnie. Dlatego brak grzybów w lesie zawsze mnie smuci. Lubię tę leśną zabawę w chowanego, tym razem nie było czego szukać, ale co sobie pochodziłam to moje...
UsuńAguś, aż się boję, bo na jutro wzięliśmy urlop i idziemy na grzyby. Pokazały się u nas, w Zielonej Górze mam bliskość lasów grzybowych ze wszystkich stron, ale mówią, że tylko w niektórych miejscach są. Czy w naszych? Trudno, najwyżej pospacerujemy i tyle;-) A sałatkę porywam na śniadanko, pewnie pachniała, że hej...:-)
OdpowiedzUsuńMarzenko, Twoje rejony to drugi biegun, można więc sądzić, że doświadczysz grzybiarskiego Eldorado, oby!!!
UsuńPS Zapachy sałatki - pierwszorzędne:)
U mnie tez słabo tej jesieni z grzybkami, ale pewnie Cię to nie uśmiechnie(-:
OdpowiedzUsuńNo chyba, że przepis na pieczona paprykę "pod ręką" na zimę. Do Twojej sałatki doskonała. http://kuchennawyspasmakow.blogspot.com/2011/09/papryka-pieczona-marynowana-w-oleju.html
PS
W tym roku wzbogaciłam przepis dodając do słoika po kilka płatków papryki wędzonej.
Zrobię, myślałam już o podobnej od pewnego czasu. Papryka teraz jest pyszna niebywale i trzeba coś z tym fantem zrobić :) Pewnie swojej oszczędzę cukru, z pewnością za to zrobię w hurcie - 5kg to minimum. Buziaksy!!
OdpowiedzUsuńAguś, jak ja lubię z Tobą wędrować, przez lasy i inne krainy! Grzybów brak ale dotleniony organizm przynajmniej masz :) Z tej niewielkiej ilości grzybków sałatkę doskonałą wyczarować umiałaś :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńwedrówki w pojedynkę są do bani, dlatego dziękuję za asystę :) W Borach zjadłyśmy kanię na pół i jajecznicę na kilku miniaturowych kurkach, podgrzybki kupiłam na targu, tam jest dopiero urodzaj kapeluszowców!! W lesie zaś szkoliłam się z zakresu grzybów niejadalnych, bądź podlegających cakowitej ochronie: strzępiaków i gałęziaków był wysyp!!!
UsuńA ja ostatnio będąc w lesie, mnóstwo grzybów znalazłam!
OdpowiedzUsuńCo prawda nie były jadalne, ale kto by się tym przejmował;)
Sałatką się częstuję, ale dorzucam do niej kawałek grillowanego sera, bo uwielbiam:))
Niejadalnych albo chronionych egzemplarzy było całe mrowie w Borach, zrobiłam sobie zatem lekcję z mniej znanych gatunków... Ser dorzuć koniecznie - rolada ustrzycka, gołka albo halloumi wypadną tu znakomicie!!
UsuńSałatka bajeczna i aż żal ściska, jak pomyślę, że w tym sezonie jadłam grzyby (nie licząc kurek) zaledwie dwa razy...
OdpowiedzUsuńDopiero się zaczynają, nic straconego. Potraktuj tę sałatkę jako zachętę, wypraw się pod Hale Mirowskie na grzybobranie i do dzieła!!
UsuńSałatka pierwsza klasa, a Twoja przygoda jak zawsze wesoła!;)
OdpowiedzUsuńCieszę jeśli rozweselam, choć momentami w tym lesie jakiś dramat przeżywałam - tak daleka trasa dla grzybów a z grzybów nici... Ale bywa i tak. Dobrze, że pojechałam bo sałatka w Samotni zrekompensowała mi miernotę zbiorów. Ty lepiej grzybów nie jedz póki co, bo lokatorka może się potem wściekać ;)
UsuńO matko ile bym dała by zjeść taka sałatkę:-), jeszcze jakby mi ja ktoś zrobił:-) byłaby w 7 niebie:-)
OdpowiedzUsuńJa grzybów nie zbieram, po prostu sobie nie ufam w tej kwestii. Za to mój tata to prawdziwy grzybiarz , zaczął zbierać gdy był jeszcze dzieckiem. W domu jadamy grzyby tylko przez niego zbierane:-). A w naszych jeleniogórskich lasach jest ich wysyp:-)
Olimpio, ja zbierałam grzyby od maleńkości, zbieram te gatunki, które znam doskonale. W tym roku nie było co zbierać, za to 3 lata temu wysyp był tak ogromny, że suszonych wystarczy mi jeszcze na kilka sezonów. Kuszą mnie jeleniogórskie lasy w kontekście powyższej informacji :) Może jeszcze ruszę w las, kto wie?
UsuńOj znam ja te wyprawy do lasu :) ... tak bladym świtem , przez rosę i zarośla wspinanie się na wielka górę , gdzie według naszej rodzinnej mitologii w bukowym zakątku mają czekać na nas łany prawdziwków , a w sosenkach ma być aż żółto od maślaków i w młodniku ma kozak przy kozaku stać ... oj znam ja to podekscytowanie myślą , że koszyk zapełnimy i trzeba będzie koszulę z pleców zdzierać , żeby jakoś to bogactwo z lasu do domu donieść ... nie powiem - i tak czasem bywało , ale coś w tym roku z pustym koszykiem wracaliśmy ... cóż , może zbyt suche lato było , lub młodnik wyrósł już za bardzo ...
OdpowiedzUsuńsałatka cudowna ... chyba ja też będę musiała na placu targowym grzyby zakupić :(
...bo są takie momenty gdzie mit się urzeczywistnia - u nas tak było 3 lata temu w Borach, kosze zapełniały się co godzinę a ich zawartość wyrzucana była bezpośrednio na stertę w bagażniku - obrabianie grzybów trwało bez końca, jak mi było dobrze wówczas!!
UsuńSałatka z grzybami warta popełnienia, gdy się do niej ugrilluje ser wędzony, powstaje sycący obiad. Nic więcej nie trzeba:)
pyszności:) piękne zdjęcia:)
OdpowiedzUsuńGrzybowe kapelusze i czerwień wrześniowej papryki wychodzą na zdjęciach wspaniale, to prawda. Dzięki! Sałatkę warto popełnić, ja chyba znów zrobię - tym razem z grillowanym serem.
UsuńA ja tej jesieni znalazłam po dwugodzinnym dreptaniu w lesie jednego prawdziwka 30 dkg ! i kleszcza we włosach !
OdpowiedzUsuńSałatka godna uwagi, na pewno ją popełnię.
Fajnie opowiedziana wyprawa.Pozdrawiam.
No wyć się chce jak to słyszę, szczególnie, że niektórzy wracają z grzybobrania obwieszeni ogromniastymi koszyskami pełnymi dóbr wszelkich - a my bidulki musimy polegać na dostawcach z pobliskich targowisk... sałatkę popełnić warto, z grzybami z bazarku też znakomita, a gdy się dorzuci do niej 'łoscypka' lub gołkę grillowaną to osiągamy pełnię satysfakcji!!
OdpowiedzUsuńPS Po mnie też kleszcze zawsze chodzą, nigdy nie mogą znaleźć miejsca w które warto się wkleszczyć :)
może było trochę za wcześnie jeszcze ....
OdpowiedzUsuńno ja jestem po pierwszym bardzo udanym grzybobraniu w ostatnią sobotę, wszystko już ususzone, ale nie chowam, żeby jeszcze choć jeden dzień ten cudowny zapach czuć .... dzieci były odstawione do babci i chodziliśmy po lasach prawie cały dzień, bajka po prostu
głównie podgrzybki brunatne i kanie na dwie kolacje, przy drodze dokupiłam kurki i jagody w słoiku
cudowny wyjazd!!
a pomysł na grillowane grzyby podkradam, bardzo mi się spodobał :) sałatka wygląda pysznie!
Ja za to suszę pomidory i też jest fajnie ;) Sałatkę koniecznie musisz zrobić Martusiu!!
UsuńAle co się nałapałaś rosy, pajęczyn i świeżego powietrza to Twoje :)))
OdpowiedzUsuńMi się poszczęściło i ponad 3 kg podgrzybków zjechało do domu. Może wystarczą do przetrwania zimy :)
Pozdrawiam
Tak, relaks był i pajęczyny - jakże by inaczej!!! Powietrze wciąż zalega w płucach, a apetyt na grzybobranie nieposkromiony, chyba jeszcze się gdzieś wyrwę :)
Usuńdanie wygląda obłędnie:)
OdpowiedzUsuńDzięki, gdybyś widziała oryginał w tucholskiej knajpce... był jeszcze ładniejszy. Sałatka jest niepozorna, ale bardzo sycąca :)
Usuń